Oszczędności nowego prezydenta Francois Hollande'a to  mydlenie oczu – ocenia na łamach prawicowego „Le Figaro" Jean-Francois Cope z  konserwatywnej UMP (partii Sarkozy'ego). Jak obliczył, koszty utrzymania rządu, mimo mniejszych pensji ministrów, będą większe niż wcześniej. Z tej prostej przyczyny, że obecny rząd składa się z 34 ministrów, o 14 więcej niż poprzedni. Wygląda na to, że fałszywe oszczędności obliczone są na potrzeby kampanii wyborczej do Zgromadzenia Narodowego.

Brak obecnie jakichkolwiek szacunków dotyczących wpływów budżetowych, jakie przyniesie kurs oszczędnościowy nowego rządu. Mało kto ma jednak wątpliwości, że wydatki, jakie pociągnie za sobą realizacja programu nowej ekipy rządowej, przekroczą spodziewane oszczędności. Te pierwsze ocenia się co najmniej na 5 mld euro rocznie z racji samej reformy emerytalnej polegającej na powrocie do starych zasad przechodzenia na emeryturę w wieku 60 lat zamiast 62 lat ustanowionych przez Sarkozy'ego.

Do tego dochodzi  reforma szkolna i zatrudnienie tysięcy nowych nauczycieli, nie mówiąc już o podwyżce zasiłków edukacyjnych dla 3 mln francuskich rodzin. Nie bez powodu zastrzeżenia zgłasza Komisja UE, wzywając nowy rząd, aby przemyślał skutki cofnięcia reformy emerytalnej poprzedniej ekipy.

Zdaniem Paryża deficyt budżetowy na ten rok nie przekroczy wcześniej ustalonego progu i wyniesie 4,2 proc. W przyszłym roku Francja ma nadzieję zmieścić się w widełkach Paktu Stabilności i Wzrostu z deficytem 3 proc.

Nad tym, skąd wziąć pieniądze na odkręcanie reform Sarkozy'ego,  pracuje obecnie Ministerstwo Finansów. Dochody fiskusa ma zasilić 45-proc. podatek od dochodów powyżej 150 tys. euro rocznie oraz 75 proc. od przychodów przekraczających milion euro. W skali kraju to sumy niewielkie.

Nie wiadomo też jeszcze, ile da się zaoszczędzić, ograniczając wydatki administracji państwowej. Sygnał do tej reformy dał już sam prezydent, obcinając swą pensję o 30 proc., podobnie jak całego rządu. Uposażenie Francois Hollande'a wynosi obecnie 14,2 tys. euro miesięcznie zamiast 21,3 tys., które pobierał Nicolas Sarkozy. Ministrowie zarabiają natomiast 9,9 tys. euro zamiast 14,2 tys. w poprzednim rządzie.

– Oszczędnościowe pomysły Hollande'a nie wywołują jak na razie większego zainteresowania wyborców. To temat całkowicie nowy – tłumaczy „Rz" Guy Birenbaum, komentator Radia France 1. Przypomina, że obywatele Francji nie mieli w zwyczaju zaglądać do kieszeni swych demokratycznie wybranych przedstawicieli. Nie było więc sprzeciwów, gdy Sarkozy podwyższył po objęciu urzędu prezydenta swe uposażenie o ponad 170 proc. Osiągnął tym samym poziom dochodów kanclerz Angeli Merkel i zbliżył się do pensji prezydenta USA (Barack Obama ma jednak obecnie 487 tys. dol. rocznie, co daje ok. 30 tys. euro miesięcznie). Jednak to prezydent Francji kosztował do tej pory swych podatników znacznie więcej niż szef rządu USA, Niemiec czy Wielkiej Brytanii. Utrzymanie Pałacu Elizejskiego pochłania  rocznie 95 mln euro, podczas gdy Białego Domu równowartość 55 mln, a niemieckiego urzędu kanclerskiego zaledwie 41 mln. Ale też na prezydenckie przyjęcia nigdzie w Europie nie wydaje się więcej niż we Francji. Tak na przykład jeden z oficjalnych obiadów kosztował ponad milion euro, czyli 5,3 tys. euro na jedno nakrycie.

– Francuzi są niewątpliwie mocno wyczuleni na kwestie równości, ale zdecydowanie bardziej od pensji prezydenta bulwersują ich dochody prezesów wielkich firm – mówi „Rzeczpospolitej" Georges Mink, politolog. Wziął się za nie nowy rząd,  zapowiadając wprowadzenie w najbliższej przyszłości maksymalnego pułapu dochodów, które nie będą mogły być wyższe niż 20-krotność  najniższej płacy. Chodzi o bardzo liczne we Francji firmy, których udziałowcem jest Skarb Państwa.