W bardzo ciekawym tekście "Bo się Rosjanie zirytują" mój redakcyjny kolega Piotr Skwieciński zarzuca mi, że boję się postawić Rosjanom, bo boję się ich irytacji. Cytuje mnie z poniedziałkowej audycji w radiu TOK FM, gdzie powiedziałem, że publiczne żądanie ministra Radosława Sikorskiego, by lady Ashton wstawiła się u Rosjan w sprawie wraku, nie przyniesie pozytywnych skutków, bo Rosjanie się zirytują.
Piotr ma rację - tak powiedziałem. Twierdzi, że ktoś, kto martwi się o irytację Rosjan, albo nie mówi szczerze, albo w ogóle nie zna Rosji. Piotr wie, że przez wiele lat byłem korespondentem "Gazety Wyborczej" w Moskwie, więc coś tam o Rosji wiem. Mogę oczywiście być nieszczery - ale nie jestem.
To proste zdanie wygłoszone w radiu jest naprawdę proste - Rosjan oczywiście irytuje za każdym razem fakt, że ktoś z problemem w stosunkach dwustronnych z Moskwą odwołuje się do organizacji międzynarodowych. Od wielu, wielu lat Rosjanie irytują się za każdym razem, gdy ktokolwiek w sprawach spornych z Moskwą wzywa na pomoc UE, NATO, ONZ, czy jakąkolwiek inną instytucję.
W sprawie wraku zirytowani Rosjanie po prostu nam wraku nie wydadzą - i to właśnie mówiłem w radiu. Rosjanie mają bowiem prosty i klarowny argument: wrak nie może wrócić do Polski, dopóki trwa rosyjskie śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej. To argument nie do obalenia ani przez min. Sikorskiego, ani przez Brukselę, ani przez kogokolwiek innego. Jego odrzucenie wymagałoby bowiem stwierdzenia, że długość śledztwa zależy wyłącznie od woli Kremla. To prawda, ale żaden dyplomata głośno tego nie powie.
Wiedział o tym doskonale Władimir Putin, gdy podczas czwartkowej konferencji prasowej mówił, że decyzja o wysłaniu wraku do Polski leży w rękach prokuratury. Oczywiście wszyscy wiemy, że jeden gest prezydenta Rosji spowodowałby, że wrak następnego dnia znalazłby się w Polsce. Ale żaden przedstawiciel Brukseli, Warszawy, czy Moskwy głośno tego nie powie - argument Putina jest w świecie dyplomacji nie do obalenia.