Said al-Shehri był jednym z najbardziej doświadczonych i najbardziej poszukiwanych dżihadystów, a jednocześnie żywym przykładem nieskuteczności walki z al Kaidą.

Amerykanie mieli go już w swoich rękach - spędził sześć lat w więzieniach i w Guantanamo. Później przeszedł „obóz wychowawczy" w Arabii Saudyjskiej, gdzie perswazją usiłowano skłonić islamistów do działań pokojowych.

Wszystko na próżno - w roku 2007 lub 2008 Al Shehri wrócił do walki. Wywiad amerykański uzyskał informacje o tym, że skupuje duże połaci ziemi w Jemenie i prowadzi szkolenia terrorystów ściągających z całego Półwyspu Arabskiego.

Jego grupie przypisuje się ataki na posterunki policji i porywanie zakładników, dlatego jemeńskie służby specjalne rozpoczęły ściganie Al Kaidy. Już w 2010 r. władze Jemenu chwaliły się, że Al Shehri zginął w walce. Szybko okazało się to nieprawdą, podobnie jak twierdzenia Amerykanów, że rok później jego samochód został trafiony rakietą z drona.

W tym kontekście zrozumiała jest ostrożność dowództwa Pentagonu, które wolało przedwcześnie nie informować o kolejnym polowaniu na nieuchwytnego dżihadystę i uniknąć nowego blamażu w razie niepowodzenia tej akcji. Ataki na jego kryjówki podjęto w październiku lub listopadzie ubiegłego roku. Tym razem atak musiał być skuteczny, gdyż uzyskane przez Amerykanów dane wywiadowcze potwierdzają, że Al Shehri zmarł niedawno z powodu ciężkich ran odniesionych w nalocie dwa lub trzy miesiące temu.