– Jeżeli nasi wrogowie się zabijają, to oczywiście jest dla nas korzystne – żartuje w rozmowie z „Rz" prof. Efraim Inbar, izraelski politolog, dyrektor Centrum Studiów Strategicznych Begin-Sadat.
– Choć – dodaje – oni się jeszcze między sobą nie zabijają, nie ma bezpośredniego konfliktu zbrojnego między Hezbollahem i Hamasem, ale są po dwóch stronach barykady w Syrii. W przeciwieństwie do Hezbollahu Hamas tam nie walczy, choć sunnici z całego Bliskiego Wschodu ciągną do Syrii jak lunatycy, także ze strefy Gazy, może są wśród nich i hamasowcy – zastanawia się prof. Inbar.
Szyicki Hezbollah (silne ugrupowanie z Libanu, obecnie w koalicji rządzącej tym krajem) jednoznacznie opowiedział się w wojnie w sąsiedniej Syrii po stronie reżimu Baszara Asada – opartego na alawitach uważających się za część społeczności szyickiej. Bojownicy Hezbollahu mieli w zeszłym tygodniu decydujący udział w odbiciu przez syryjskie wojska rządowe Al-Kusajr, położonego przy granicy z Libanem miasta – małego, ale o strategicznym znaczeniu.
Hezbollah długo się nie chwalił wspieraniem militarnie Baszara Asada. Jego przywódca Hasan Nasrallah, komentując w maju walki o Al-Kusajr, powiedział jednak wyraźnie: „to jest nasza wojna". I obiecał, że zrobi wszystko, by nie dopuścić do zwycięstwa sunnitów.
Sunnicki Hamas, władający palestyńską strefą Gazy, od początku trwającej ponad dwa lata wojny nie ukrywał, że jest po stronie antyasadowskiej opozycji. Jest ona bowiem w znacznym stopniu sunnicka, a najważniejsze ugrupowanie – syryjskie Bractwo Muzułmańskie – to polityczny krewny Hamasu.