Buddyjski bin Laden z Birmy

Wychwalana za pokojową transformację Birma pokazuje rasistowskie oblicze. Z cichym błogosławieństwem pokojowej noblistki.

Aktualizacja: 18.07.2013 08:44 Publikacja: 18.07.2013 04:11

Buddyjski bin Laden z Birmy

Foto: ROL

Ashin Wirathu to szlachetny człowiek i wspaniały mnich. Tak przynajmniej twierdzi prezydent Birmy, który musiał wydać specjalne oświadczenie, gdy na okładce magazynu „Time" ukazało się zdjęcie Wirathu z podpisem „Twarz buddyjskiego terroru".

Zaraz potem wybuchły gwałtowne demonstracje oburzonych publikacją. Prezydent potępił artykuł, a sprzedaży „Time'a" zakazał i teoretycznie to mogłoby zamknąć sprawę, ale Wirathu nie tylko nie zaprzestał działalności opisanej w amerykańskim magazynie, ale spirala nienawiści, którą rozkręca przeciwko muzułmanom, sprawia, że Birma – od niedawna krocząca od dyktatury ku demokracji – znalazła się na bardzo niebezpiecznej ścieżce.

W sprawę zamieszana jest uważana za bohaterkę Aung San Suu Kyi. I to zamieszana w sposób na tyle dwuznaczny, że komitet Stortingu zapewne wahałby się teraz przed przyznaniem jej pokojowego Nobla.

Uważani za nielegalnych emigrantów muzułmanie nigdy nie byli lubiani

„Można być przepełnionym dobrocią i miłością, ale nie da się spać spokojnie obok wściekłego psa" – to zdanie Wirathu powtarza często, odnosząc do muzułmanów.

Uważa ich za wrogów Birmy, a siebie za obrońcę „rasy, języka i religii". Co dzień słuchają go tysiące ludzi, a tych, którzy nie zdołali dotrzeć na kazanie, naucza za pośrednictwem cieszących się wielką popularnością nagrań na DVD.

– Chcą mnie nazywać buddyjskim bin Ladenem? To świetny żart, ale jestem dumny z bycia buddyjskim radykałem – podkreśla.

Ashin Wirathu stanowczo odżegnuje się od przemocy, ale jego przeciwnicy są przekonani, że to przez antyislamskie hasła mnicha i jego Ruchu 969 doszło do zamieszek, a w ich konsekwencji śmierci setek ludzi i wygnania z domów 150 tys.

O Ruchu 969 zaczęło się mówić półtora roku temu, niedługo po tym, jak skazany na 25 lat za podżeganie do nienawiści religijnej Wirathu został uwolniony na mocy amnestii dla więźniów politycznych.

Kilka miesięcy wcześniej w Birmie zaczęła się transformacja. Wojskowi po pół wieku podzielili się z cywilami władzą, m.in. z prezydentem Thein Seinem, niegdyś pierwszym sekretarzem partii i generałem, który po zrzuceniu munduru stał się piewcą reform. Na należących do buddystów sklepach i domach zaczęły pojawiać się cyfry 969, które symbolizują tzw. Trzy Klejnoty ich wiary.

Znaki miały jeden cel: bojkot muzułmanów, którzy stanowią 5-proc. mniejszość.

Ofiarami kampanii padli przede wszystkim Rohingja. To grupa etniczna zamieszkująca położony na zachodzie stan Arakan. Już w czasach junty, gdy Rohingja pozbawiono birmańskiego obywatelstwa, byli jedną z najbardziej prześladowanych mniejszości na świecie.

W ubiegłym roku zaczęło się od gwałtu na buddyjce. W odpowiedzi mieszkańcy jej wsi spalili miasteczko, z którego pochodzili dwaj gwałciciele, muzułmanie.

Spirala przemocy nakręciła się. Doszło do serii pogromów. Rząd wprowadził w Arakan stan wyjątkowy, ale Rohingja twierdzą, że żołnierze nie tylko nie zatrzymali przemocy, ale sami stali się jej sprawcami. Prześladowania muzułmanów rozlały się na kraj.

„Rząd Birmy zaangażowany jest w kampanię czystek etnicznych wobec muzułmanów" – twierdzi Human Rights Watch. Birmański dysydent dr Maung Zarni stworzył listę przypadków szykanowania muzułmanów, od pogromów po antyislamskie publikacje wojskowych i wspieranie Wirathu.

Muzułmanie nigdy nie byli lubiani w 60-milionowej dziś Birmie. Uważani są za nielegalnych emigrantów, sprowadzonych z sąsiedniego Bangladeszu, gdy oba kraje były częścią brytyjskich Indii. Tyle że dziś przeludniony Bangladesz też ich nie chce. To zwykle ubodzy rolnicy. Bez pieniędzy i protektorów.

Wśród członków partii opozycyjnej Narodowej Ligi na rzecz Demokracji część polityków nie kryje się z poparciem dla Wirathu. Przywódczyni Ligi Aung San Suu Kyi na temat działalności mnicha i przemocy wobec muzułmanów od wielu miesięcy milczy.

Dopiero niedawno, gdy pod obrady parlamentu trafiła stworzona z inspiracji Ruchu 969 ustawa zakazująca muzułmanom posiadania więcej niż dwójki dzieci i małżeństw z buddyjkami, noblistka została zmuszona do zajęcia stanowiska. Oświadczyła, że przepisy dyskryminują przede wszystkim kobiety. – Dlaczego tylko ich dotyczą? Nie można ich traktować niesprawiedliwie – przekonywała. Wspominała – choć już nie z tak wielkim naciskiem – że ustawa łamałaby też prawa człowieka.

Dlaczego uwielbiana przez Birmańczyków „matka narodu" apelująca o „moralne odrodzenie" milczy na temat czystek etnicznych? Gdy latem zeszłego roku Suu Kyi wyruszyła w pierwszą od 24 lat zagraniczną podróż, ówczesna amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton przestrzegała ją, że istnieje wielka różnica między byciem działaczem a politykiem. Dzięki uporowi działaczki udało się zmusić generałów do rozpisania wyborów przekazania – na razie jeszcze częściowo – władzy. Wiosną rok temu Suu Kyi zaprzysiężona, jako deputowana do parlamentu, stała się politykiem.

Wojskowi, którzy prześladowali ją przez lata, zajmują jedną czwartą miejsc w parlamencie i Suu Kyi musi się z nimi dogadywać. W 2015 r. mają się odbyć wybory prezydenckie, które noblistka chciałaby wygrać. Z jednej strony musi zabiegać o jak największe poparcie, czyli głosy buddystów stanowiących 90 proc. Birmańczyków.

Z drugiej nie może się narazić generałom, którzy 13 lat temu zamiast uznać jej wyborcze zwycięstwo, wsadzili ją do aresztu, a teraz po cichu wspierają Ruch 969, widząc w nim zapewne szanse na własną polityczną przyszłość. Poparcie muzułmanów mogłoby być dla Suu Kyi politycznym pocałunkiem śmierci. Pytanie tylko, czy za dwa lata znajdzie wolę, by dowieść, że prawa człowieka, o których tak często mówiła, zanim została politykiem, dalej będą się dla niej liczyć. I jak silny będzie wtedy Wirathu.

masz pytanie, wyślij e-mail do autorki

Ashin Wirathu to szlachetny człowiek i wspaniały mnich. Tak przynajmniej twierdzi prezydent Birmy, który musiał wydać specjalne oświadczenie, gdy na okładce magazynu „Time" ukazało się zdjęcie Wirathu z podpisem „Twarz buddyjskiego terroru".

Zaraz potem wybuchły gwałtowne demonstracje oburzonych publikacją. Prezydent potępił artykuł, a sprzedaży „Time'a" zakazał i teoretycznie to mogłoby zamknąć sprawę, ale Wirathu nie tylko nie zaprzestał działalności opisanej w amerykańskim magazynie, ale spirala nienawiści, którą rozkręca przeciwko muzułmanom, sprawia, że Birma – od niedawna krocząca od dyktatury ku demokracji – znalazła się na bardzo niebezpiecznej ścieżce.

Pozostało 89% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021