Ashin Wirathu to szlachetny człowiek i wspaniały mnich. Tak przynajmniej twierdzi prezydent Birmy, który musiał wydać specjalne oświadczenie, gdy na okładce magazynu „Time" ukazało się zdjęcie Wirathu z podpisem „Twarz buddyjskiego terroru".
Zaraz potem wybuchły gwałtowne demonstracje oburzonych publikacją. Prezydent potępił artykuł, a sprzedaży „Time'a" zakazał i teoretycznie to mogłoby zamknąć sprawę, ale Wirathu nie tylko nie zaprzestał działalności opisanej w amerykańskim magazynie, ale spirala nienawiści, którą rozkręca przeciwko muzułmanom, sprawia, że Birma – od niedawna krocząca od dyktatury ku demokracji – znalazła się na bardzo niebezpiecznej ścieżce.
W sprawę zamieszana jest uważana za bohaterkę Aung San Suu Kyi. I to zamieszana w sposób na tyle dwuznaczny, że komitet Stortingu zapewne wahałby się teraz przed przyznaniem jej pokojowego Nobla.
Uważani za nielegalnych emigrantów muzułmanie nigdy nie byli lubiani
„Można być przepełnionym dobrocią i miłością, ale nie da się spać spokojnie obok wściekłego psa" – to zdanie Wirathu powtarza często, odnosząc do muzułmanów.