Wszystko wskazuje na to, że dni rządu wymuszonej przez prezydenta Giorgio Napolitano koalicji wrogów – Ludu Wolności i lewicowej Partii Demokratycznej – są policzone.
Wicepremier, a równocześnie sekretarz Ludu Wolności Angelino Alfano po wielogodzinnej naradzie kierownictwa partii i najbliższych współpracowników Berlusconiego stwierdził: „Wyrzucenie naszego lidera z senatu jest dla nas nie do przyjęcia”. Sam Berlusconi, odnosząc się do lewicowych koalicjantów, stwierdził: „Z tymi ludźmi nie da się ani porozumieć, ani rządzić”.
Włoscy komentatorzy nie mają wątpliwości, że to zapowiedź wywołania kryzysu politycznego, który doprowadzi do rychłego upadku rządu i rozpisania nowych wyborów. Niedzielna lewicowa „La Repubblica” bije na alarm: „Zbliża się kryzys”, a „Corriere della Sera”: „Ogromne ryzyko upadku rządu”.
Od chwili, gdy 1 sierpnia Berlusconi został ostatecznie skazany za przestępstwa podatkowe przez sąd kasacyjny, jego partia i zwolennicy robią wszystko, by złagodzić polityczne skutki wyroku. Cztery lata więzienia, które sprowadzają się praktycznie do roku aresztu domowego, są mniejszym zmartwieniem. Problem w tym, że na mocy ustawy z zeszłego roku osoby skazane na więcej niż dwa lata więzienia nie mogą zasiadać w parlamencie. Co więcej, przez dłuższy czas nie mogą kandydować w żadnych wyborach (w przypadku 77-letniego Berlusconiego chodzi o sześć–osiem lat). Oznaczałoby to praktycznie polityczną śmierć lidera i najpewniej implozję centroprawicy skupionej głównie w Ludzie Wolności (obecnie w sondażach może liczyć na 27 proc. głosów).
Ale ostateczną decyzję o usunięciu skazanego z parlamentu podejmuje w głosowaniu najpierw komisja, a potem cała izba, w której zasiada. Komisja Senatu w sprawie Berlusconiego ma zdecydować 9 września. Prośby, groźby i apele, by w imię koalicyjnej współpracy, przyszłości rządu i stabilności państwa posłowie Partii Demokratycznej głosowali przeciw, trafiają jednak na głuche uszy.
Liderzy lewicy powiedzieli twardo, że nie ugną się przed szantażem, a wyroki niezawisłego sądu należy szanować. Odrzucili też kompromisowe wyjście, by oddać sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, co oddaliłoby kryzys i pozwoliło kupić rządowi (i Berlusconiemu) nawet kilkanaście miesięcy czasu. Zresztą trudno było oczekiwać innego stanowiska, skoro od 20 lat włoska lewica, choć z opłakanym politycznym skutkiem, zamienia swoje kampanie wyborcze i wiece w skierowane przeciw Berlusconiemu kampanie nienawiści, z paleniem jego kukieł upozowanych na Mussoliniego czy Hitlera włącznie.
Elektorat Partii Demokratycznej (25 proc. poparcia) uznałby pójście na rękę Berlusconiemu za akt zdrady.