To nie było ciepłe powitanie. Gdy przewodniczący Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso i premier Włoch Enrico Letta przybyli wczoraj na Lampedusę powitały ich gwizdy i transparent z hasłem: „Dosyć z przechadzkami polityków, do domu!".
Barroso zapowiedział wyasygnowanie dla Włoch dodatkowych 30 mln euro. Podczas konferencji prasowej zapewniał także, że Unia solidaryzuje się z jej mieszkańcami i z całymi Włochami w trudnych chwilach. - Problem jednego z naszych państw powinien być rozumiany jako problem całej Europy - mówił. Był wyraźnie poruszony tym, co zobaczył kilka minut wcześniej.
Choć od kilku dni Lampedusa nie znika z czołówek mediów, mało kto wspomina, że ta tej niewielkiej sycylijskiej wyspie położonej bliżej Tunezji (113 km) niż Włoch (176 km), ma miejsce największy kryzys humanitarny w Europie. Włoski rząd szacuje, że w ciągu ostatnich dwóch dekad zginęło co najmniej 20 tys. ludzi usiłujących dostać się na wyspę. Jej mieszkańcy od dawna zarzucają władzom i instytucjom unijnym bezczynność wobec masowego napływu uchodźców, których od lat jest na wyspie więcej niż ich samych.
Barroso i Letta weszli do hangaru, gdzie ustawionych jest ponad 300 trumien ofiar katastrofy 3 października. Włoski premier obiecał, że będą miały państwowy pogrzeb. Wcześniej zapowiadał, że ci, którzy zginęli dostaną włoskie obywatelstwo. Dla ponad 150 ocalałych nie przewidziano jednak aż tak korzystnych rozwiązań. Zgodnie z przepisami, jakie ustanowił poprzedni centroprawicowy rząd, nielegalni imigranci muszą zapłacić 5 tys. euro grzywny zanim zacznie się procedura związana z legalizacją ich pobytu. Wobec ocalałych włoska prokuratura prowadzi śledztwo na mocy ustawy, która nielegalną imigrację uznaje za przestępstwo.
- Europa nie może odwracać wzroku w inną stronę – mówił Barroso podkreślając, że szczególnie wstrząsnęła nim informacja o dwójce ofiar: nowonarodzonym dziecku, które gdy je znaleziono wciąż było połączone z matką pępowiną. - Nigdy nie zapomnę widoku tych setek trumien – podkreślał.