– Czy widzisz ten budynek? Tam kupiłem mieszkanie: 4,5 tysiąca euro za metr kwadratowy. Sporo na nim zarobię – mówił mi przed siedmioma laty Pablo, wskazując na 30-piętrowy wieżowiec na obrzeżach Barcelony zbudowany w stylistyce późnego Gierka.
Cena wydawała mi się wysoka, szczególnie w porównaniu z Polską. Ale znalazłem na to proste wytłumaczenie: „cud gospodarczy" najwyraźniej zwiększa dochody Hiszpanów w błyskawicznym tempie.
Wspomnienie z 2006 roku dziś wydaje się czymś zupełnie surrealistycznym. Ale dobrze tłumaczy, jak doszło do bańki na rynku nieruchomości, z której kraj nie będzie w stanie się wydobyć jeszcze przez wiele długich lat. Po prostu wielu Hiszpanów decydowało się na zakup domów i mieszkań po coraz bardziej abstrakcyjnych cenach w nadziei, że stawki mogą tylko rosnąć.
Dziś przebudzenie jest niezwykle bolesne. O ile w ciągu czterech lat poprzedzających kryzys (2003–2007) banki doprowadziły do eksmisji ze swoich mieszkań mniej niż 40 tys. rodzin, to w kolejnych czterech latach (2008–2012) takich dramatycznych zdarzeń było już pięciokrotnie więcej. Co gorsza, fala egzekucji hipotecznych narasta: tylko w ubiegłym roku instytucje finansowe wszczęły procedurę odzyskania przeszło 160 tys. nieruchomości.
Po eksmisji dług zostaje
– Powód jest prosty: dramatyczny wzrost bezrobocia. Połowa młodych ludzi, z których wielu zaciągnęło kredyty, nie ma żadnej pracy. A pozostali muszą zadowolić się dochodami rzędu tysiąca euro miesięcznie. Za to nawet niskich rat kredytowych nie da się spłacić – mówi „Rz" Jorge Nunez z Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS) w Brukseli.