Samobójstwo węgierskiej lewicy

Viktor Orbán może spać spokojnie. Słaba, podzielona lewica do wyborów nie zdoła zagrozić Fideszowi.

Publikacja: 10.11.2013 15:00

Ferenc Gyurcsány odszedł w niesławie, ale wciąż ma ambicje odgrywania ważnej roli na lewicy.

Ferenc Gyurcsány odszedł w niesławie, ale wciąż ma ambicje odgrywania ważnej roli na lewicy.

Foto: AFP

Do wyborów parlamentarnych na Węgrzech pozostało jeszcze dobre pół roku, ale w rozgrzanym naddunajskim tyglu politycznym to wcale nie jest specjalnie długa perspektywa. Obie strony przymierzają się do przyszłego starcia niby do manichejskiej walki – Viktor Orbán z pewną przesadą zdążył już nawet stwierdzić, że nie będą to wybory, ale prawdziwa walka dobra ze złem.

Z punktu widzenia lewicy niezadowolenie części społeczeństwa z twardych rządów Orbána i jego ekipy to woda na młyn. W przypadku umiejętnego rozegrania kampanii wyborczej zmęczenie polityką uszczęśliwiania Węgrów w sposób nie wszystkim się podobający dawałoby ugrupowaniom szeroko rozumianej lewicy szansę na nawiązanie równorzędnej walki z rozdającą dziś karty narodowo-konserwatywną centroprawicą.

Rzecz jednak w tym, że to jedynie politologiczna teoria (albo raczej pobożne  życzenie wyborców lewicy). Przywódcy lewicy nie są w stanie wykonać żadnego gestu demonstrującego wolę współdziałania. Pertraktacje na temat powołania wspólnej listy wyborczej dwóch największych ugrupowań opozycyjnych – Węgierskiej Partii Socjalistycznej pod przewodnictwem Attili Mesterházyego i ruchu Razem kierowanego przez byłego premiera Gordona Bajnaiego trwają od wiosny, a jak na razie kończą się jedynie brzmiącymi jak mantra zapowiedziami „nawiązania szerokiej współpracy".

Deficyt charyzmy

Choroba węgierskiej lewicy przypomina sytuację prawicy polskiej z lat 90. Tkwiące w opozycji ugrupowania mnożą się przez pączkowanie, a zamiast logiki wspólnej walki przeciwko dzierżącemu rządy przeciwnikowi politycznemu dominują pyskówki i przepychanki pomiędzy tracącymi pole manewru przywódcami.

Wszyscy lewicowi politycy mają własne patenty na pokonanie Fideszu, ale przy okazji nie mniej niż Orbána obawiają się siebie nawzajem. Nie potrafią uzgodnić wspólnego programu i taktyki, ale przede wszystkim nie są w stanie wyłonić wspólnego kandydata na fotel premiera albo przynajmniej silnego wodza zjednoczonej opozycji.

Efekt? Jeśli nic szczególnego się nie wydarzy, to do wyborów w kwietniu przyszłego roku stanie osiem komitetów wyborczych kojarzonych z lewicą – wśród nich twory tak egzotyczne jak kanapowa partia socjaldemokratyczna albo „rewolucyjno-robotnicze" ugrupowanie niereformowalnego komunisty Gyuli Thürmera. To powoli zaczyna wyglądać na samobójstwo lewicy popełnione jeszcze przed startem kampanii wyborczej.

Po lewej stronie sceny politycznej nie widać ani jednej postaci wystarczająco wyrazistej, by choć spróbować zagrozić charyzmatycznemu Orbánowi. Nawet Węgrzy, którzy nie przepadają za szefem Fideszu, przyznają, że potrafi on porywać tłumy, a niespożytą energią zmusza do działania ludzi w swoim obozie.

Lewica bez argumentu

Przeciwko sobie ma dwóch dość przeciętnych polityków. 40-letni Mesterházy to partyjny aparatczyk młodszego pokolenia, za którego plecami kryją się jednak dobrze znani starzy postkomuniści. Z kolei o osiem lat starszy Bajnai przez rok sprawowania urzędu premiera w latach 2008–2009 zdążył się wykazać jako sprawny zarządca, który zaczął ratować finanse państwa po zapaści (wywołanej wcześniej przez samych socjalistów). Tyle że to typ technokraty, który wywołuje aplauz na zjeździe menedżerów, ale całkiem nie sprawdza się w roli trybuna ludowego.

W badaniach popularności polityków przewaga Orbána jest miażdżąca – premier cieszy się zaufaniem 45 proc. Węgrów, podczas gdy popularność obu głównych przywódców opozycji waha się w granicach 31–32 proc. Podobnie wyglądają preferencje partyjne – Fidesz mógłby liczyć na poparcie prawie  40 proc. głosujących, podczas gdy łącznie liczone poparcie całej opozycji lewicowo-liberalnej nie przekracza 35 proc.

Jeżeli do tego dodać badania nastrojów, z których wynika, że po okresie niezadowolenia znów rośnie liczba oceniających, że „sprawy w państwie idą w dobrym kierunku" (rok temu takie zdanie wyrażało 16 proc. badanych, dziś dokładnie dwa razy więcej), to Orbán właściwie mógłby nie robić nic. Wystarczyłaby obserwacja bezradnych prób organizowania kolejnych antyrządowych demonstracji – jak choćby podczas obchodów rocznicy rewolucji 1956 r. 23 października – albo protestów węgierskiej „Solidarności" (w odróżnieniu od polskiej ma ona zabarwienie raczej lewicowe).

Tymczasem Fidesz wcale nie zadowala się pozytywnymi dla siebie sondażami. Wszyscy dobrze znający Orbána wiedzą, jaką traumą okazała się dla niego przegrana w wyborach 2002 r., kiedy wszystkie sondaże na tydzień przed głosowaniem dawały Fideszowi przewagę. – Wtedy byliśmy pewni zwycięstwa, no i proszę jak się skończyło. Nie możemy drugi raz popełnić tego samego błędu – tłumaczył mi kilka dni temu Ferenc Kumin odpowiadający w rządzie węgierskim za komunikację z zagranicą.

Właśnie dlatego wszystkie działania informacyjne Fideszu sprawiają wrażenie machiny propagandowej. Wiadomości telewizyjne w połowie składają się z przestróg przed możliwym powrotem lewicy do władzy – z obowiązkowym przypominaniem widzom związku Gordona Bajnaiego z jego poprzednikiem Ferencem Gyurcsányem. Uwaga przywiązywana do tego na dobrą sprawę upadłego polityka, którego partia Koalicja Demokratyczna raczej nie wejdzie do parlamentu, zdaje się przesadna, jednak na tle bezbarwnych przywódców lewicy wygadany i asertywny Gyurcsány może wydać się części wyborców bardziej przekonujący (w odróżnieniu od swej partii on sam jest dość popularny).

Gyurcsány  chętnie zasiliłby front lewicowy (oficjalna propaganda nawet temu kibicuje), tyle że Bajnai i Mesterházy nie chcą go oglądać. Dobrze wiedzą, że obecność w ich gronie najbardziej skompromitowanego polityka okresu transformacji mogłaby okazać się pocałunkiem śmierci, a z pewnością ułatwiłaby zadanie propagandystom rządu.

Wylewające się zewsząd hasło Fideszu „Węgry funkcjonują lepiej" może razić nachalnością, ale trudno nie zauważyć, że prawicowy rząd ma na swoim koncie kilka sukcesów. Przeciętnego Węgra mniej interesują potyczki z Brukselą albo stosunek sił w Sądzie Konstytucyjnym, natomiast z pewnością zauważa wzrost płac, osłabienie inflacji, a głównie zadekretowane przez władzę ułatwianie życia ludziom zadłużonym w walutach obcych i obniżanie kosztów bytowych (decyzją rządu koszty energii i inne składowe czynszów obniżono o 10 proc., a zapowiadana jest dalsza obniżka). Rząd chwali się też naprawą finansów państwa, choć w istocie zadłużenie zmniejszyło się nieznacznie, a zamiast demonstracyjnie spłaconego kredytu MFW rząd sprzedaje obligacje na wolnym rynku.

Prezent od rządu

Obniżanie kosztów bytowych stało się sztandarowym hasłem wyborczym i wyjątkowo sprytnym pociągnięciem Fideszu. Bo niezależnie od kwestionowanej przez część ekonomistów racjonalności takiej odgórnej decyzji któż nie chciałby płacić niższych rachunków? Z kolei próby krytykowania decyzji o prezencie dla zmęczonych kryzysem Węgrów z góry skazane są na porażkę. Wątpliwe, by lewica zdołała znaleźć bardziej nośne hasło – niektórzy lewicowi politycy próbują jedynie nieśmiało przebijać ofertę Fideszu, obiecując jeszcze większe prezenty.

Viktor Orbán może być spokojny o zwycięstwo. Jeśli cokolwiek może go jeszcze niepokoić, to jedynie prawdopodobna utrata większości konstytucyjnej. Fidesz jednak obejdzie się bez niej. Po zmianie około 700 ustaw i kodeksów z konstytucją włącznie niewiele zostało już do zmienienia.

Do wyborów parlamentarnych na Węgrzech pozostało jeszcze dobre pół roku, ale w rozgrzanym naddunajskim tyglu politycznym to wcale nie jest specjalnie długa perspektywa. Obie strony przymierzają się do przyszłego starcia niby do manichejskiej walki – Viktor Orbán z pewną przesadą zdążył już nawet stwierdzić, że nie będą to wybory, ale prawdziwa walka dobra ze złem.

Z punktu widzenia lewicy niezadowolenie części społeczeństwa z twardych rządów Orbána i jego ekipy to woda na młyn. W przypadku umiejętnego rozegrania kampanii wyborczej zmęczenie polityką uszczęśliwiania Węgrów w sposób nie wszystkim się podobający dawałoby ugrupowaniom szeroko rozumianej lewicy szansę na nawiązanie równorzędnej walki z rozdającą dziś karty narodowo-konserwatywną centroprawicą.

Pozostało 89% artykułu
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Świat
Szwajcaria odnowi schrony nuklearne. Już teraz kraj jest wzorem dla innych
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1023
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1022
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Świat
Wojna Rosji z Ukrainą. Dzień 1021