Po ogłoszeniu, że rozmowy o irańskim programie nuklearnym w Genewie zakończyły się w sobotę niepowodzeniem, Teheran wysyłał sprzeczne sygnały. Pozytywny pojawił się w poniedziałek w państwowej telewizji, która podała, że Iran jest skłonny pozwolić inspektorom Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej na kontrolę obiektów przemysłu nuklearnego, także tych, do których nie musi nikogo wpuszczać.
Wcześniej Iranowi udawało się poza kontrolą prowadzić prace nad atomem. Budziło to obawy Zachodu, że jest blisko wyprodukowania bomby atomowej. A Ameryka i Izrael sugerowały, że aby go od tego powstrzymać, są gotowe przeprowadzić atak militarny.
Drugi sygnał wysłany przez Teheran po negocjacjach w Genewie był jednak niepokojący. W niedzielę rano nowy prezydent Hasan Rohani, prowadzący wobec Zachodu politykę uśmiechów – jakże inną od poprzednika Mahmuda Ahmadineżada – powiedział, że jego kraj ma prawo do wzbogacania uranu na własnym terytorium. W tej sprawie, jak zapewnił przed parlamentem: – Nie ugięliśmy się i nie ugniemy wobec gróźb jakiegokolwiek mocarstwa.
Nie wiadomo, o jaką skalę wzbogacenia uranu chodzi. Do 20 proc. jest to zgodne z międzynarodowymi umowami, ale tak wzbogacony uran Iran już ma. „Rz" próbowała uzyskać jakieś szczegóły z kilku irańskich źródeł, ale bezskutecznie.
Jak powiedział „Rz" prof. Jerzy Niewodniczański, były prezes polskiej Państwowej Agencji Atomistyki (PAA), do celów militarnych potrzebny jest uran 90-proc., a zwykle nawet 95-procentowy (izotopu 235).