Po raz kolejny to samo, nic nowego. Sensacji nie warto się spodziewać. Nadmierna uwaga poświęcona anturażowi spotkania zazwyczaj świadczy o tym, że o treści niewiele wiemy. Biorąc pod uwagę to, że Trump jest człowiekiem humorzastym i często umawia się na spotkania, a później je odwołuje, sam fakt spotkania w Osace już jest sukcesem. Dzisiaj nie mamy żadnej wyraźnej i zrozumiałej agendy rosyjsko-amerykańskich relacji.
Kreml zapowiedział, że prezydenci będą omawiać sytuację w Syrii, Iranie, Afganistanie, Ukrainie i Wenezueli. Czy na tak szerokie spektrum tematyczne wystarczy godzina?
By dojść do jakichś porozumień, raczej nie wystarczy, ale by poruszyć te tematy, jak najbardziej tak. Biorąc pod uwagę to, że kilka dni temu zakończyło się spotkanie Nikołaja Patruszewa, Johna Boltona i Meira Ben-Shabata (chodzi o spotkanie sekretarzy ds. bezpieczeństwa Rosji, USA i Izraela w Jerozolimie – przyp. red.), temat Syrii i oczywiście Iranu będzie interesował raczej prezydenta Trumpa w pierwszej kolejności. Oprócz tego poruszony może zostać temat rozbrojenia. Z kolei dla Putina główną kwestią będzie również Iran, bo wszyscy chcą wiedzieć, co Trump chce od Teheranu i w jakim kierunku to zmierza. Wątpię, by prezydent USA mówił o Ukrainie. Myślę, że ten temat w ogóle go nie interesuje.
Szef ukraińskiej dyplomacji Pawło Klimkin twierdzi, że podczas spotkania Trumpa z Putinem w Osace zostanie poruszony temat ukraińskich marynarzy, którzy po incydencie w Cieśninie Kerczeńskiej w listopadzie ubiegłego roku trafili w Rosji za kraty.