Kanclerz Angela Merkel i Donald Tusk rozumieją się doskonale, jeszcze lepiej szefowie dyplomacji ich rządów, którzy nie ustają w przypominaniu, że relacje polsko-niemieckie są doskonałe i nigdy nie były lepsze. Nieco zaczyna jednak zgrzytać na niższych szczeblach.
– Powołanie Thomasa Norda na szefa grupy posłów w Bundestagu jest dla nas pewnym zaskoczeniem – mówi „Rz" Marek Krząkała (PO), szef Polsko-Niemieckiej Grupy Parlamentarnej w Sejmie. Problemem jest nie tylko biografia Thomasa Norda, ale też jego polityczne poglądy. Mówią o tym otwarcie wszyscy polscy politycy. Chodzi o to, że pochodzący z Frankfurtu nad Odrą Thomas Nord był w czasach NRD współpracownikiem Stasi, czyli służb bezpieczeństwa nieistniejącej już NRD.
Działał w marynarce wojennej państwa robotników i chłopów, donosił na swych towarzyszy, co czynił także po wyjściu z czynnej służby. Po obaleniu muru berlińskiego Thomas Nord sam się ujawnił.
Ogłosił publicznie, że był współpracownikiem Stasi i że ma świadomość, iż jego działalność mogła złamać komuś życie. Okazało się, że takie wyznanie nie stanowi przeszkody dla kariery politycznej w ugrupowaniu postkomunistów.
Agentami Stasi było w końcu wielu jej członków, np. Gregor Gysi, najbardziej prominentny lider obecnego ugrupowania Lewica. Wielu jest deputowanymi Bundestagu, pracują w policji, prokuraturze, zwłaszcza w Brandenburgii, a do niedawna kilkudziesięciu byłych pracowników NRD-owskich służb bezpieczeństwa zatrudnionych było w samym Urzędzie ds. Akt Stasi, czyli odpowiednika polskiego IPN.