Taką decyzję podjął prezydent Barack Obama, łamiąc wcześniejsze obietnice, że podejmie konkretne działania w okolicach obchodzonego w pierwszy poniedziałek września Dnia Pracy (Labour Day).
Problem imigracji oraz różnych pomysłów na reformę całego systemu okazał się tak kontrowersyjny, że zajęcie przez prezydenta konkretnego stanowiska może wpłynąć na wyniki wyborów w kilku stanach, w których demokratyczni senatorzy będą walczyć o polityczne przetrwanie.
To jednak ryzykowne posunięcie, bo unik prezydenta może z kolei zniechęcić coraz liczniejszy elektorat latynoski do udziału w wyborach. Imigranci i potomkowie imigrantów z Ameryki Łacińskiej liczyli przede wszystkim na rozszerzenie przez Biały Dom kryteriów ubiegania się o tzw. odroczenie deportacji. Przyznanie półlegalnego statusu (do pełnej legalizacji potrzebna byłaby ustawa Kongresu) pozwoliłoby setkom tysięcy ludzi na podjęcie normalnej pracy w USA. Sam pomysł uchylenia deportacji został przez republikańskich konserwatystów okrzyknięty „amnestią" i wywołał ogromne kontrowersje.
Decyzja prezydenta związana jest z fiaskiem przygotowywanych w Kongresie projektów reformy imigracyjnej. Obama od dłuższego czasu twierdzi, że polityczny pat na Kapitolu zmusza administrację do podejmowania decyzji z pominięciem parlamentu.
Kilkanaście miesięcy temu Barack Obama zdecydował się m.in na odroczenie procedur deportacyjnych dla setek tysięcy młodych ludzi, których przywieziono nielegalnie do USA jako małe dzieci i które w pełni zasymilowały się w Stanach.