Ogarnięty walkami rejon Donbasu dzieli się na doniecki i ługański – tam wybierano osobno przywódców miejscowych „republik ludowych" oraz parlamenty. Szczegóły nie są znane, ale wydaje się, że głosowano tam według sowieckiego systemu na kandydatów do „rad deputowanych ludowych". Nikt jeszcze nie wie, jak będą się w końcu nazywały organy wyłonione w niedzielnym głosowaniu.
Faworytami byli dotychczasowi przywódcy miejscowych bojówkarzy: Aleksandr Zacharczenko w Doniecku i Jurij Płotnickij w Ługańsku. Obaj pod koniec sierpnia zastąpili Rosjan odwołanych do Moskwy.
Do „rad" w donieckim kandydatów wystawiły dwa bliżej nieznane ugrupowania, w ługańskim – prawdopodobnie siedem, ale znane są nazwy tylko trzech. Zdaje się, że i miejscowym mieszkańcom nic one nie mówią.
„Uzyskamy legitymizację i zwiększymy dystans do Kijowa" – tłumaczył w dniu wyborów Roman Liagin, który odpowiadał za organizację głosowania w donieckim. Na miejscu wydrukowano ok. 3 milionów kart do głosowania, choć przed wybuchem wojny w całym rejonie Donbasu mieszkało ok. 5 milionów ludzi. Nikt jednak nie wie, ilu ich jest tam obecnie.
W okolicach Doniecka zachęcano do przyjścia do komisji wyborczych możliwością kupienia tam tanich warzyw (głównie kapusty, marchwi i cebuli) przywiezionych w kolejnym konwoju humanitarnym z Rosji. W ługańskim z kolei głosującym wydawano „karty socjalne", które mają umożliwiać otrzymywanie emerytur, opiekę lekarską i korzystanie z pomocy społecznej. Według danych podawanych przez separatystów frekwencja była tak duża, że w komisjach głosowało średnio dziesięć osób na minutę.