Zjednoczone Emiraty Arabskie (ZEA), niewielki kraj mający zaledwie 43 lata (we wtorek świętuje rocznicę), prowadzą zdecydowaną politykę bliskowschodnią, łącznie z interwencjami militarnymi w zapalnych rejonach.
– Nasze działania dowodzą, że nie mamy ambicji regionalnych – zapewnia Anwar Mohamed Gargasz, minister stanu ZEA ds. polityki zagranicznej. To, co wydaje się temu zaprzeczać, czyli wspieranie finansowe niektórych krajów arabskich i wysyłanie wojsk do innych, nazywa obroną wartości. Emiracki minister zalicza do nich ochronę państw narodowych (czemu zagrażają dżihadyści, np. z samozwańczego Państwa Islamskiego, tworzący kalifat w Syrii i Iraku), a także stabilizację i podniesienie poziomu życia.
ZEA biorą czynny udział w zwalczaniu Państwa Islamskiego, ich lotnictwo bombarduje pozycje dżihadystów. Czy, jak podawały media zachodnie, atakowało ono latem także islamistów przejmujących kontrolę nad stolicą Libii Trypolisem?
Na to pytanie „Rz" minister Gargasz odpowiada niejednoznacznie. Przyznaje, że ZEA są „częścią koalicji" walczącej z islamistami, także w Libii, ale o samym ataku lotnictwa nie wspomina. – Wcześniej angażowaliśmy się już militarnie w Somalii, Afganistanie czy Kuwejcie. Jeśli jakieś państwo chce być traktowane poważnie, to musi tak robić. Nie można prosić o pomoc, jeżeli się samemu nie udziela pomocy innym – mówi.
Zagrożeniem może być Iran, sąsiad z drugiej strony Zatoki Perskiej, w przeciwieństwie do sunnickich i arabskich emiratów kraj szyicki, niearabski i o nieskrywanych ambicjach regionalnych. Okupuje kilka emirackich wysepek. ZEA nie tracą nadziei na ich odzyskanie, ale tutejsi politycy wyznają zasadę, że im mniej się o negocjacjach w tej sprawie mówi publicznie, tym dla niej lepiej.