Nie zrażona NTV twierdzi, że do spotkania z tajemniczym stworzeniem doszło na wysokości ok. tysiąca metrów nad poziomem morza, a uciekając pozostawiło w śniegu ślady bosych stóp długości 47 cm i ok. 20 cm szerokości. Po zrobieniu gipsowych odlewów tych śladów miejscowi poszukiwacze doszli do wniosku, że stworzenie miało około dwóch metrów wzrostu i ważyło nie mniej niż 200 kilogramów.
Jednym z szefów grupy poszukiwawczej był miejscowy ratownik z oddziału ministerstwa ds. sytuacji nadzwyczajnych Andiej Kazarjan. Twierdził on, że nocą słyszał yeti chodzącego po śniegu między domami wioski i że to po tych śladach grupa ruszyła w góry za stworzeniem.
Ponieważ jednak Kazarjan jednocześnie jest właścicielem pobliskiego górskiego schroniska, internauci zaczęli podejrzewać, że w ten sposób chce on ściągnąć turystów. Ale ratownik twierdzi, że już dwadzieścia lat wcześniej natknął się na yeti na adygejskim płaskowyżu Łagonaki, leżącym w pobliżu Majkopu, w czasie obozu treningowego oddziału górskiego pogotowia. Poza tym w języku adygejskim (w autonomicznej republice leżącej w zachodniej części Kaukazu) istnieje specjalne określenie na „człowieka śniegu" - „mezył" lub „mezyłyr" („leśny człowiek"). Oznacza ono pokryte sierścią jednookie stworzenie mieszkające w lesie. Zgodnie z legendami Adygejczyków z piersi podobno sterczy mu kość w kształcie klingi, atakując przeciwnika „mezył" przebija go właśnie tą kością.
„Jakie tam yeti, to Michał Michałycz na kacu" - nie dali się przekonać rosyjscy internauci, komentujący nagranie wyłożone na Youtubie.
Cztery lata temu poszukiwano yeti na drugim końcu Rosji, na styku Gór Ałtajskich i Sajańskich (w południowej części obwodu kemerowskiego). Ekspedycję wtedy prowadził słynny bokser a obecnie i deputowany rosyjskiego parlamentu Nikołaj Wałujew. W głębi gór, w pobliżu Jaskini Azasskiej znaleziono podobno coś na kształt legowiska yeti a zamontowane tam urządzenia nagrały odgłosy stworzenia. Kolejna ekspedycja miała znaleźć kępkę włosów, o dziwo koloru blond.