Spotkanie z Ewą Kopacz to element objazdu wszystkich stolic państw Unii przez Camerona przed szczytem w Brukseli 25 czerwca. To wtedy brytyjski premier powie, jakich zmian w warunkach członkostwa Unii oczekuje przed planowanym kilkanaście miesięcy później referendum. Jeśli jego oczekiwania nie zostaną spełnione, Brytyjczycy mogą głosować za wyjściem ze Wspólnoty. A to wywoła największy kryzys w historii integracji.
– Premier chce wykorzystać dynamikę, jaka powstała po spektakularnym zwycięstwie w wyborach parlamentarnych, i jak najszybciej załatwić tę sprawę – mówi „Rz" Maurice Fraser, doradca poprzedniego konserwatywnego szefa rządu Johna Majora.
Jednak z powodu Warszawy ten plan może upaść. Cameron stara się w pierwszym rzędzie o takie zmiany, które powstrzymają zalew imigrantów na Wyspach (318 tys. osób w ub.r.). A na to nie ma w Polsce zgody.
– Czekają nas bardzo trudne negocjacje. Chcemy, aby Wielka Brytania pozostała w Unii, ale nie za wszelką cenę. Nie godzimy się na dyskryminację polskich obywateli – mówi „Rz" minister ds. europejskich Rafał Trzaskowski.
Źródła rządowe precyzują: nasz kraj wyklucza podważenie zasady swobodnego przemieszczania się osób, jednej z czterech wolności stanowiących fundament jednolitego rynku. Ekipa Ewy Kopacz odrzuca także jakiekolwiek inne modyfikacje traktatu o UE. W tej sprawie Warszawa ma prawo weta, bo nowy traktat musiałby być ratyfikowany we wszystkich krajach członkowskich. Rząd jest szczególnie zdeterminowany przed wyborami parlamentarnymi za pięć miesięcy: nie chce stwarzać wrażenia, że zaniedbał interesy miliona Polaków żyjących na Wyspach.