Jako się rzekło, Jedwabny Szlak miał dwie ścieżki, okrążał Pustynię Takla Makan z północy lub południa. Karawany miały po prawej lub lewej ręce rozgrzaną piaskownicę, a po drugiej stronie - niebosiężne góry. Na pustyni groziła śmierć z wycieńczenia. Góry z kolei były schronieniem dla wszelkiej maści zbójów i rabusiów. Pokonanie tych półtora tysiąca kilometrów było więc obarczone sporym ryzykiem. Obydwa szlaki spotykały się w mieście Dunhuang. Kto tam dotarł cały, zdrowy i nieobrabowany, miał za co dziękować swym bogom. Tędy do Chin dotarł hinduski buddyzm.
I tak, już 1700 lat temu, pod Dunhuang powstały pierwsze buddyjskie kapliczki. W zboczach górskich sformowanych z gliniastego tufu drążono nisze i kopulaste komory, a w nich ustawiano rzeźby Buddy. Ściany grot pokrywano prymitywnym cementem i malowano wodnymi farbami. Z czasem komory były coraz większe, coraz bardziej okazałe, coraz fantazyjniej zdobione. A Budda był coraz większy. Największy ma wysokość dziewięciu pięter. Najpiękniejszy z kolei leży sobie w otoczeniu uczniów. Kaplic takich w ciągu tysiąca lat powstały setki. Przyroda i źli ludzie cześć z nich zniszczyli, ale około pięciuset przetrwało do naszych czasów. W większości były przysypane pustynnym piaskiem. Ludność miejscowa o nich wiedziała. Świat... Zapomniał.
Dolinę Tysiąca Buddów „odkrył" dla Europy Marek Aureliusz Stein, węgierski Żyd z brytyjskim obywatelstwem. Pan Stein mógł być pierwowzorem Indiany Jonesa. Niezły cwaniak. Karierę zaczął zapewne od fantazyjnego pseudonimu, bo Markiem Aureliuszem rodzice w Budapeszcie zapewne go nie nazwali. Od 1900 roku do śmierci w 1943 roku zorganizował kilkadziesiąt wypraw do Azji Środkowej. Nie były to wycieczki turystyczne, ale ekspedycje łupieżcze. Eksponaty zwoził głównie do Londynu. W Dunhuang nie tylko zapakował kamienne i gliniane artefakty, ale między innymi kupił od miejscowego stróża starożytnych grot (ten, jak to w Chinach, nazywał się Wang) sławne manuskrypty sprzed tysiąca lat. Jego śladem podążali następni poszukiwacze starożytności i przygód. Najcenniejsze ze zrabowanych eksponatów zdobią dziś muzea w Wielkiej Brytanii, USA, Rosji, Niemiec, Francji i wiele prywatnych kolekcji.
Dla Chińczyków Stein jest postacią złowieszczą. Czy Chińczycy mają rację? Tylko częściowo. Dlaczego? W latach rewolucji kulturalnej towarzysza Mao 95 procent historycznych obiektów bezmyślnie i bezpowrotnie zniszczono. Przewodnicy dzisiejszych turystów mówią o tym bez skrępowania. To co dzisiaj można obejrzeć, to mozolnie odtwarzane kopie.
W dolinie Grot Mogao stworzono trzydzieści lat temu Park Narodowy - jest nawet wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Z pięciuset grot turystom pokazuje się tylko 30. Reszta jest zakonserwowana, zamknięta betonowymi sarkofagami i czeka na lepsze czasy oraz lepszą technologię, która pomoże odkrywać i utrwalać to, czego człowiek jeszcze nie zdążył zniszczyć.