Pierwszego dnia „niszczenia na miejscu" zarekwirowanych towarów zniszczono ponad 319 ton żywności. W piątek na swoją kolej czekało 20 ton litewskiego mięsa i ćwierć tony masła.
Znaczną część niszczonych produktów stanowi żywność, o której rosyjscy urzędnicy sądzą że pochodzi z Polski. Z fragmentarycznych danych dostępnych w różnych rosyjskich urzędach wynika, że co najmniej 1/10 żywności zniszczonej pierwszego dnia akcji była z naszego kraju.
Największą jej partię zniszczono pod Moskwą: 9 ton marchwi oraz 28 ton jabłek i pomidorów (te ostatnie kosztowałyby na rosyjskich rynkach ponad 50 tys. euro). W Nowosybirsku znaleziono 650 kilogramów jabłek. Urzędnicy polowali również na małe partie towaru. Handlarzowi w Riazaniu zarekwirowano 65 kilogramów polskich jabłek, a w Kraju Ałtajskim – 12 kilo pomidorów.
„Liczymy na to, że zastosowane środki i groźba utraty pieniędzy poważnie ograniczy wielkość nielegalnego importu z Białorusi" – powiedział anonimowy rosyjski urzędnik „Forbesowi". Moskwa bowiem oskarża Mińsk o to, że na jego terytorium żywność z krajów objętych rosyjskimi sankcjami masowo zmienia swe pochodzenie. „Za 300 tys. rubli w ciągu paru godzin polskie jabłka przerobią wam na argentyńskie, serbskie czy izraelskie. (...) I wszystkie dokumenty będą jak oryginalne – na blankietach z pieczęciami wodnymi" – powiedział dziennikarzom rosyjski ekspert Rusłan Kiss.
„Nikt nie zamierza niszczyć ton parmezanu z szynką, tego nie będzie" – zapewnił urzędnik z którym rozmawiał „Forbes".