Donald Trump spędził minioną niedzielę na prostowaniu tego, co zepsuł w ostatnich dniach. W licznych wywiadach telefonicznych informował stacje telewizyjne, że nie nienawidzi kobiet, nie jest ich wrogiem i nie ma nic przeciwko ich politycznym czy biznesowym ambicjom.
– Zawsze miałem doskonałe relacje z kobietami – powtarzał, podkreślając, że jego zajmująca się nieruchomościami firma była jedną z pierwszych, które powierzyły kobietom odpowiedzialne zadania w sferze budownictwa. – Studiowałem na Wharton School of Finance. Byłem dobrym studentem. Jestem człowiekiem inteligentnym. Stworzyłem wspaniałą firmę – tłumaczył Trump widzom CNN. Wszystko po to, by zadać kluczowe pytanie: czy można sądzić, że jestem aż tak głupi, żeby mówić takie rzeczy?
„Takie rzeczy" usłyszała dzień wcześniej cała Ameryka z ust Trumpa, który mówił: „Miała krew w oczach, krwawiła nie wiadomo skąd". To o Megyn Kelly, dziennikarce, która była jednym z trzech moderatorów ubiegłotygodniowej debaty w telewizji Fox News, w której oprócz Trumpa uczestniczyło dziesięciu polityków ubiegających się o nominację Partii Republikańskiej.
Słowa Trumpa przyjęto powszechnie jako informację, że Kelly miała tego dnia okres i to nastroić ją miało nieprzychylnie do miliardera.
Kelly rzeczywiście Trumpa nie oszczędzała, przypominając w jednym z pytań, że nazywał w przeszłości niektóre kobiety „grubymi świniami" czy „odrażającymi sukami". Miliarder nie miał wątpliwości, że robiła wszystko, żeby go skompromitować. Tłumacząc się ze swojej reakcji na zaczepki Megyn Kelly, zapewniał, że skojarzenie jego wypowiedzi z menstruacją jest dziełem jego wrogów. On sam nigdy by na to nie wpadł.