Rzeczpospolita: Czy po atakach w Paryżu nastąpi zmiana w stosunkach Rosji z Zachodem?
Fiodor Łukjanow: Nie. Natomiast po raz kolejny będziemy obserwowali to samo zjawisko: wszyscy zaczną żyć w przekonaniu, iż taka tragedia, taki zamach powinien zbliżać, że wspólnie pokonamy terroryzm. Widzieliśmy to już przynajmniej raz, po zamachach w USA 11 września 2001 roku.
A potem okazywało się, że nie ma mowy o żadnym jednoczeniu się, że to tylko hasła. Przede wszystkim dlatego, że sam terroryzm nie jest jednolitym zjawiskiem, które można wspólnie zwalczać. On jest bardzo złożony, każdy akt terroru ma swoje własne korzenie, czasami głębokie. Po 11 września prezydent George Bush próbował jednoczyć wszystkich w takiej walce, ale szybko się okazało, że zamiast jednego globalnego terroryzmu mamy wielu lokalnych czy regionalnych terrorystów. Koniec końców, każdy z zaatakowanych musi walczyć sam, licząc tylko na siebie. I robi to, nie zważając na pozostałych partnerów. USA bardzo jasno to pokazały po 11 września, gdy same podejmowały decyzje, z nikim się nie konsultując. Przy tym każdy kraj chce się zemścić, czy to USA, czy Rosja, czy teraz Francja.
Decyzje podejmowane emocjonalnie?
O nie! To nie są emocje, tylko głębokie przekonanie, że państwo musi pokazać, iż istnieje, działa. Dlatego też mści się za zamachy. Tak jak USA, które musiały pokazać, że nikogo się nie boją. Francja robi to samo na miarę swoich możliwości, które są jednak mniejsze niż amerykańskie.