Mieszkańcy stolicy Chin przyznawali, że tydzień przed ogłoszeniem alarmu było jeszcze gorzej. Smog nie pojawił się zresztą niedawno. Od kilkunastu miesięcy można było śledzić doniesienia o powiększającym się zagęszczeniu szkodliwych cząsteczek w głównych chińskich miastach. Chmury smogu z Pekinu obawiali się nawet Japończycy, ponieważ ich meteorolodzy twierdzili, że następne w kolejce do skażenia będzie Sapporo i północna wyspa Japonii, Hokkaido. Wiatry się jednak zmieniły i teraz zanieczyszczenie wędruje na Szanghaj i Tajwan.

Podwyższone stężenie tzw. PM 2,5 notowano już od wtorku rano. W środę chmura ma rozszerzyć swój zasięg także na Tajwan. "Powietrzna apokalipsa", jak zjawisko nazywano w Pekinie, zatacza coraz większe kręgi. Środki zaradcze w Szanghaju są podobne do tych, które przed tygodniem stosowano w stolicy. Zakłady produkcyjne ograniczają aktywność, wstrzymuje się prace na budowach, uczniowie mogą pozostawać w domach na razie na czas nieokreślony. Stopień zagrożenia podniesiono na żółty, drugi z czterostopniowej skali ostrzegania.

W Szanghaju notowano stężenie PM 2,5 na poziomie ponad 300. W prowincjach Jiangsu, Zhejiang oraz Nanjing przekraczało 200. Teraz kolej na Tajwan. Prawdopodobnie nie pomoże nawet zmiana kierunku wiatru. Dla porównania to, co może dotrzeć nad wyspę, będzie stanowić ułamek zanieczyszczenia znad Pekinu. Tajpej spodziewa się skażenia w wysokości poniżej 100 jednostek.

Chiny z pewnością doświadczą powstania nowej grupy społecznej. Będą to uchodźcy klimatyczni szukający bezpiecznego miejsca do życia, by unikać szkodliwego powietrza. Pytanie tylko, dokąd trzeba będzie uciekać, jeżeli smog zacznie krążyć nad całym krajem.