Wybory do Bundestagu dopiero za rok, lecz wszystko, co dzieje się na niemieckiej scenie politycznej, podporządkowane jest temu wydarzeniu. Tym bardziej że wstępem do przyszłorocznego sezonu wyborczego jest elekcja prezydenta RFN w lutym przyszłego roku. Mógłby nim zostać po raz wtóry Joachim Gauck, lecz od dawna dawał do zrozumienia, że nie jest zainteresowany. Zdania nie zmienił, powodując spore zamieszanie polityczne.
Rzecz w tym, że największe partie polityczne – CDU i SPD – nie chcą ryzykować, wystawiając własnych kandydatów, którzy mogliby mieć problemy w uzyskaniu bezwzględnej większości w Zgromadzeniu Federalnym, dokonującym wyboru prezydenta. A to byłby wysoce niepożądany sygnał dla ponad 40 mln niemieckich wyborców, którzy we wrześniu przyszłego roku zadecydują o tym, czy Angela Merkel stanie po raz czwarty na czele rządu.
– Obawa przed wpływem elekcji prezydenta na wynik wyborów parlamentarnych jest zasadniczą przyczyną osiągniętego właśnie porozumienia pomiędzy SPD i CDU /CSU o wspólnym poszukiwaniu kandydata na najwyższy urząd państwowy – tłumaczy „Rzeczpospolitej" prof. Eckhard Jesse, politolog z uniwersytetu w Chemnitz. Wszystko wskazuje na to, że prezydentem nie zostanie żaden z naturalnych niejako kandydatów: szef dyplomacji Frank-Walter Steinmeier z SPD czy Norbert Lamment, przewodniczący Bundestagu wywodzący się z CDU.
Porozumienie dwu największych ugrupowań co do wyboru prezydenta oznacza, że poległa ambitna idea nominowania przez sojusz partii lewicowych na kandydata na prezydenta muzułmanina, 48-letniego Navida Kermaniego.
Urodził się w Niemczech, ma jednak irańskie korzenie. Jest cenionym literatem, intelektualistą i autorem reportaży z Bliskiego Wschodu. Sigmar Gabriel, szef SPD, rozmawiał już latem tego roku z Kermanim na temat jego kandydatury. Miałaby poparcie nie tylko SPD, ale i Zielonych oraz postkomunistów z Die Linke (Lewica).