Bohater powieści Max Aue, fikcyjny esesman, był w Auschwitz i Sobiborze, uczestniczył w ludobójczych akcjach we Lwowie i Charkowie. Opowiada o nich z detalami. Jest inkarnacją zła, ludobójcą homoseksualistą, kazirodcą, być może matkobójcą, a przy tym intelektualistą, który zachwyca się Platonem i Heglem.

– Ta książka nie przynosi niczego nowego w sferze merytorycznej ani estetycznej – ocenia Harald Welzer, socjolog zajmujący się badaniem wpływu hitleryzmu na postawy kolejnych pokoleń Niemców. – Utrwala jednak obraz sprawcy jako szaleńca, który nauka starała się z wielkim wysiłkiem przezwyciężyć – mówi Welzer. Holokaust był zaplanowanym ludobójstwem przy użyciu przemysłowych metod unicestwienia milionów, a nie wynikiem działań szaleńców.

– Problem polega na tym, że poleruje ona na 1400 stronach spadek po narodowym socjalizmie – twierdzi Iris Radisch w „Die Zeit”.

Krytycy i historycy nie mogą zrozumieć, że autor, pół Francuz, pół Niemiec żydowskiego pochodzenia, wciela się w postać swego bohatera i opowiada o jego zbrodniach w pierwszej osobie. Monologując, tworzy psychologiczny portret zbrodniarza, którego nie potępia. –Trywializuje tym samym i banalizuje zło – pisał „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, gdy powieść ukazała się we Francji i zdobyła prestiżową Nagrodę Goncourtów. Stała się niebywałym sukcesem wydawniczym. Sprzedano 800 tys. egzemplarzy.