„Narodowy Komitet Zapobiegania Nikotynizmowi, skupiający 40 stowarzyszeń lekarzy, ostrzega, że jest to strategia zakładów tytoniowych polegająca na subwencjonowaniu młodych palaczy i bezrobotnych, żeby nie rzucili palenia” – czytamy w piątkowym wydaniu hiszpańskiej gazety „El Pais”.

Za 1,35 euro można kupić opakowanie tytoniu wystarczające do skręcenia nawet 30 papierosów. W pierwszej połowie tego roku sprzedaż tytoniu w takiej postaci wzrosła aż o 25 procent. Producenci sprzedają swe wyroby niemal bez zysków, byle tylko Hiszpanie nie odzwyczaili się od palenia. „Staramy się zapewnić konsumentowi tańszą formę palenia. W kryzysie nie tylko młodzi przechodzą na skręty. Również bezrobotni i emeryci. W tym kraju są cztery miliony ludzi bez pracy” – tłumaczył rzecznik firmy tytoniowej Altadis.

Podczas gdy producenci podtrzymują zagrożony nałóg, rząd robi wszystko, by odzwyczaić obywateli od palenia i chronić biernych palaczy (70 proc. ludności) przed skutkami wdychania dymu.

Od 2006 roku w Hiszpanii obowiązuje zakaz palenia w zamkniętych miejscach publicznych: zakładach pracy, środkach transportu, centrach handlowych, muzeach, szpitalach itp. W kinach, teatrach, na dworcach, na lotniskach powstały palarnie. W dużych lokalach gastronomicznych (powyżej 100 metrów kw.) miały zostać wydzielone strefy dla palących. W mniejszych właściciele sami decydowali, czy pozwolą na palenie czy nie. Pozwalali, więc bary i restauracje nadal są ostoją palaczy. Ministerstwo Zdrowia postanowiło położyć temu kres. Pracuje nad całkowitym zakazem palenia w tych miejscach.

W Hiszpanii nałóg zabija około 55 tys. palaczy rocznie. Do tego trzeba dodać nawet 3 tys. ofiar biernego palenia. Oznacza to, że tytoń powoduje ponad 16 procent wszystkich zgonów. Ostatnio dużo mówiło się w Hiszpanii o szkodliwości palenia z powodu operacji płuc 72-letniego króla Juana Carlosa. Nie musiałby jej przechodzić, gdyby nie nałóg. Czy rzuci palenie, nie wiadomo.