Giorgio Stracquadanio to wpływowy polityk centroprawicy, nazywany jastrzębiem Berlusconiego. Na pytanie popularnej stacji telewizyjnej, która swoje materiały zamieszcza na YouTube: „Czy w politycznym świecie istnieje prostytucja?“, odpowiedział twierdząco. Według niego wykorzystywanie walorów ciała w celu otrzymania nominacji politycznej jest całkowicie normalne i zgodne z prawem. – Każdy z nas używa tego, co ma. Jedni urody, inni inteligencji. Gdyby teraz któraś z deputowanych lub senatorek zdecydowała się ujawnić, że sprzedała się za miejsce na liście wyborczej, nie powinno to mieć dla niej żadnych konsekwencji – podkreślił.
Na koniec deputowany filozoficznie zauważył, że jak w każdej pracy aspekt atrakcyjności fizycznej w polityce jest bardzo ważny. A związek seksu z władzą istnieje od początku świata. Kto twierdzi inaczej – jest hipokrytą.
Po słowach tych rozpętała się burza. Deputowana Alessandra Mussolini (wnuczka dyktatora i siostrzenica Sofii Loren), która w młodości, robiąc karierę filmową, dała się fotografować nago, oświadczyła, że może Stracquadanio sam dostał się do parlamentu przez łóżko, i zachęciła go, by się ujawnił. Premier Silvio Berlusconi wystąpienie swojego kolegi skomentował zaś krótko: – Sami sobie szkodzimy. Dziennik „Il Giornale“ podaje w wątpliwość tezę Stracquadanio, że karierę parlamentarną można zrobić dzięki urodzie albo inteligencji. Udowadnia bowiem, że można zostać deputowanym, będąc brzydkim jak noc, a na dodatek kretynem.
Oburzona jest również deputowana Angela Napoli. – To obraza kobiet! – grzmiała. Wywołało to zdumienie, bo pięć dni wcześniej na identyczne pytanie tej samej stacji odpowiedziała: – Nie wykluczam, że wiele deputowanych i senatorek zostało wybranych, bo się wcześniej sprostytuowały. Jej słowa wywołały gwałtowne protesty koleżanek.
Pyskówki te, choć trudno w to uwierzyć, są częścią dyskusji o ordynacji wyborczej. Obecna jest całkowicie proporcjonalna, a decyzje, kto i z którego miejsca na liście wystartuje w wyborach, zapadają w zaciszu partyjnych gabinetów. Wyborcy oddają głosy na listy, a nie na konkretnych kandydatów.