Małgorzatę W. znaleziono martwą w jej skierniewickim mieszkaniu w styczniu 2008 r. Zwinięte w konwulsjach ciało leżało na równo rozpostartym na podłodze kocu. Przyczyna śmierci nie była oczywista – ani policjant, ani lekarz pogotowia, którzy jako pierwsi dokonali oględzin, nie wykluczali, że miały w niej udział osoby trzecie. Po trzech miesiącach prokuratura ustaliła, że Małgorzata W. zmarła otruta cyjankiem. Minęły kolejne miesiące, nim powiadomiła o tym jej rodzinę.
– Pomijano i tracono dowody, które mogły pomóc ustalić okoliczności śmierci mojej córki. Kiedy prosiłem o wykonanie pewnych czynności śledczych, słyszałem, że oglądałem zbyt dużo hollywoodzkich filmów – mówi ojciec Małgorzaty W. Kazimierz Śnieguła.
Choć wydaje się to nieprawdopodobne, nie zbadano treści żołądka kobiety, nie wiadomo więc, w jakiej postaci przyjęła cyjanek. Ubranie, w którym była w chwili śmierci, spalono, a klucze do mieszkania po kilku dniach przekazano niezameldowanemu tam mężowi.
Gdy „Rz" napisała o sprawie Małgorzaty W. w październiku 2009 r., postępowanie było już umorzone. Skierniewicka Prokuratura Rejonowa uznała, że kobieta popełniła samobójstwo. W decyzji o umorzeniu napisano m.in. – na podstawie opinii biegłego – że cyjanek jest powszechnie dostępny, gdyż znajduje się w trutce na szczury. Już jeden telefon, jaki wykonała „Rz" do Głównej Inspekcji Weterynaryjnej, wystarczył jednak, by ustalić, że takie stwierdzenie jest nieprawdziwe: w środkach deratyzacyjnych nie używa się cyjanku.
Skąd więc Małgorzata W. miałaby wziąć truciznę? Tego nigdy nie ustalono. Wątpliwości budził także sposób popełnienia domniemanego samobójstwa – skazujący ją na bolesną agonię.