Sława, pieniądze, przyjaciele, którzy gwałtownie znikają, kobiety, które dużo kosztują, hazard. Szybciej, wyżej, mocniej, prawie jak na igrzyskach, tylko dyscypliny się zmieniają. A środki dopingujące są zawsze pod ręką. Udaje się nawet wyciszyć pytania o o to, co gwiazda robi po zmroku.
– Pokusy są wszędzie te same: seks, władza, pieniądze. Trzeba wiele wewnętrznej siły, żeby się im oprzeć – mówi „Rz" Łukasz Bujok z organizacji Athletes In Action i trener przygotowania mentalnego w Koronie Kielce. - Pracujemy nad mentalnością i charakterem a dla chętnych prowadzę odprawy, gdzie mówię im więcej o relacji z Bogiem. Na pierwszą przyszło 15 piłkarzy, potem już 20.
Nawet najtwardsi wpadają w pułapkę. Sztuką jest umieć i chcieć z niej wyjść. O Manny'm Pacquiao długo mówiono, że to najlepszy bokser na świecie. Niepokonany przez wiele lat, bił większych i cięższych od siebie. Na Filipinach go uwielbiają, był królem życia, miał, co chciał - pieniądze, kobiety, szybkie samochody. Kochał hazard, więc kupił kasyno i farmę, na której organizował walki kogutów. Ale najpierw boksował w zadymionych salkach na przedmieściach Manili, w półlegalnych walkach, gdzie jedynymi kibicami byli gangsterzy. Dostawał psie pieniądze, więc pracował fizycznie, żeby przeżyć. Kiedy mu się powiodło, pomagał rodzinie, ale do czasu. – Pamiętam noc, w którą przeczytałem list od matki, że moja siostra musiała rzucić szkołę, bo przestałem im wysyłać pieniądze. Płakałem, bo po prostu je przepijałem – opowiada Pacquiao.
Nie tylko pił, robił też gorsze rzeczy. Zapytajcie jego żonę Jinkee, ile razy przez niego płakała, gdy on się zabawiał. W listopadzie 2011 roku miała już dość. Tuż przed trzecią walką męża z Juanem Manuelem Marquezem powiedziała, że nie jedzie do kasyna MGM Grand w Las Vegas. To był zimny prysznic. Pacquiao wygrał i zaczął najtrudniejszą walkę w życiu. Mówi, że pomógł mu głos Boga we śnie: „Moje dziecko, moje dziecko, dlaczego zabłądziłeś?" Zmiana była radykalna. Sprzedał kasyno, przestał pić, zdradzać żonę, zaczął studiować Pismo Święte, przyłożył się do treningów. I właśnie wtedy, żeby nie było za łatwo, przegrał walkę z Timothy Bradleyem. Ale się nie wściekał i w niedzielę poszedł na mszę do hotelowej kaplicy. Kiedy 8 grudnia przegrał z Juanem Manuelem Marquezem, też nie szukał winnych dookoła siebie.
– Takie momenty to sprawdzenie wiary, czy idę za Bogiem zawsze, nie tylko wtedy, kiedy mi błogosławi. Trudne chwile przypominają, że pochwały i obelgi są ulepione z tej samej gliny – mówi Łukasz Bujok. Tim Tebow jeszcze nie grał w lidze futbolu amerykańskiego NFL, a już zrobił zamieszanie. Wystarczyło, że napisał na policzkach „John 3,16", by po finale Ligi Akademickiej to hasło zostało wpisane w Google ponad 90 milionów razy. Wielu kibiców mogło być zdziwionych, gdy trafiło na werset z Ewangelii według św. Jana. A kiedy Tebow zaczął grać w NFL, zaczęło się szaleństwo. Przed każdym meczem klęka i modli się. Amerykanie nazwali to „Tebowing", a zawodnik zastrzegł nazwę jako znak towarowy. Nie zamierza na niej zarabiać, ale nie chce stracić nad nią kontroli. Tebow to syn misjonarzy, którzy w latach 80. wyjechali na Filipiny. Kiedy jego matka była w ciąży, lekarze stwierdzili zakażenie amebą i doradzali aborcję, ale rodzice zdecydowali inaczej. Syn urodził się zdrowy, rósł jak na drożdżach (dorósł do 1,91 metra) i zaczął grać w futbol, a że przy okazji mocno wierzy i nie boi się o tym mówić, to historia dla prasy jest gotowa.