„Nie przybywam do Wielkiej Brytanii czy Irlandii, by namawiać Polaków do powrotu od zaraz. Chcę ich przekonywać, by uwierzyli, że sytuacja w Polsce może się zmienić tak, że za rok, dwa czy trzy lata znajdą swój Londyn w Warszawie, Biłgoraju czy Łomży" – tak mówił premier Donald Tusk we wrześniu 2007 r. w Londynie w trakcie kampanii wyborczej. Krótko potem rząd uruchomił portal internetowy www.powroty.gov.pl, a w kolejnym roku zainaugurował program „Masz PLan na powrót?".
Rozczarowani ?wyjechali ponownie
Wtedy mogło się jeszcze wydawać, że Polacy zaczną wracać. Informowały o tym nawet zagraniczne media. W marcu 2008 r. „USA Today" pisał, że Polacy jadą do domu, uciekając przed szalejącą na Zachodzie recesją i „znikającymi miejscami pracy".
Ten trend widać też było w danych GUS. W 2007 r. padł rekord liczby naszych rodaków przebywających za granicą (nie tylko w UE). Było ich 2,27 mln. W kolejnym roku liczba ta zmniejszyła się do 2,21 mln, w 2009 r. do 2,1 mln, a w 2010 r. – do 2 mln. Niestety, okazało się, że ci, którzy wrócili, sparzyli się na tym.
– Polacy wrócili i stwierdzili, że na miejscu jest o wiele gorzej, niż im się mówiło i wydawało. Zwłaszcza że emigranci często pochodzili z małych miasteczek – mówi „Rz" Marcin Galent, badacz emigracji z Instytutu Europeistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Na przykład Podkarpacie i Podlasie opuściło 10 proc. ludności. Bardzo dużo straciła Opolszczyzna. Z tego regionu wyjechało blisko 35 proc. osób w wieku 18–44 lata. Traci Warmia. W ciągu ostatnich dziewięciu lat w archidiecezji warmińskiej ubyło 17,5 proc. ludności. Galent tłumaczy, że nasi emigranci przekonali się, iż pracę można znaleźć głównie przez koneksje, a założenie i prowadzenie biznesu jest karkołomnym zadaniem.