Umowa o zabezpieczeniu społecznym z Ukrainą miała zagwarantować polskim repatriantom wypłatę emerytury za lata pracy na Ukrainie. W praktyce skorzystają z niej głównie pracujący w Polsce Ukraińcy. W czerwcu w naszym kraju legalnie pracowało ich ponad 270 tys.
Ukraina jest jednym z sześciu państw spoza UE, z którymi Polska podpisała specjalną umowę o zabezpieczeniu społecznym. Podobne polski rząd podpisał tylko z Mołdawią, Macedonią, Koreą Południową, Kanadą, Australią i USA.
Umowa ta gwarantuje od 2014 r. legalnie pracującym Ukraińcom ubezpieczonym w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych nabycie prawa do emerytury i renty w Polsce praktycznie na takich samych zasadach jak Polaków. Na takie gwarancje nie mogą liczyć Białorusini, którzy są drugą największą grupą cudzoziemców pracujących w Polsce – obecnie jest ich zarejestrowanych w ZUS ponad 18 tys. – czy Rosjanie (ponad 6 tys.).
Umowa o zabezpieczeniu społecznym z Ukrainą została podpisana w 2012 r. przez ówczesnego ministra pracy rządu PO–PSL Władysława Kosiniaka-Kamysza, ale weszła w życie dopiero w styczniu 2014 r. Jak wynika z rządowego uzasadnienia, stworzono ją, by pomóc polskim repatriantom, którzy przesiedlili się do Polski (w latach 1997–2004 było to ok. 1000 osób z terenu Ukrainy). Bez takiej obustronnej umowy repatrianci nie mogli otrzymać prawa do ukraińskich świadczeń za lata pracy na Ukrainie. Skorzystać na niej mieli także polscy pracownicy delegowani na Ukrainę (pracodawca był zmuszony podwójnie opłacać? składki na ubezpieczenia społeczne – do systemu polskiego i ukraińskiego). Szacowano, że wejście w życie umowy „nie spowoduje znacznych skutków finansowych dla budżetu państwa" – i że będzie to poniżej 1 promila PKB.
Trzy lata później okazało się, że były to szacunki całkowicie chybione. Polskę zalała fala pracowników ze Wschodu, głównie z Ukrainy, i to oni staną się największymi beneficjentami tej umowy, a jej znaczenie dla polskiego systemu emerytalno-rentowego jest ogromne.