Reklama

Sytuacja osób, które znajdują się w strefie zamkniętej, staje się coraz gorsza

Strażnicy zachowują się różnie, zależy od człowieka. Ale uchodźcy się boją, bo wiedzą, że mogą ich wypchnąć na białoruską stronę, tam nie ma żadnej pomocy.

Publikacja: 14.11.2021 21:00

Straż  Graniczna i policja  nie pozwalają,  żeby ktokolwiek   bez pozwolenia   podchodził   nawet

Straż Graniczna i policja nie pozwalają, żeby ktokolwiek bez pozwolenia podchodził nawet w pobliże strefy stanu wyjątkowego

Foto: paweł rochowicz

Na granicy, od czasu zorganizowanego przez Aleksandra Łukaszenkę marszu uchodźców na przejście w Kuźnicy, interwencji humanitarnych jest mniej. Ale sytuacja osób, które wciąż znajdują się w strefie zamkniętej, staje się coraz gorsza. Temperatura spada, a po stronie białoruskiej uchodźcy wypchnięci z Polski nie mogą liczyć na żadną pomoc. Dlatego interwencje, do których dochodzi w ostatnich daniach, z reguły są „ciche” – bez mediów i bez wzywania Straży Granicznej. Uchodźcy wiedzą już, że grozi im przepchnięcie przez druty na białoruską stronę.

Dochodzą też sygnały o rywalizacji między komendantami jednostek SG – kto udaremni najwięcej prób przekroczenia granicy. Czasem powodem do pochwał jest duża liczba push-backów. W konkretnych sytuacjach – wszystko zależy od człowieka.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Nie dajmy się porwać psychozie strachu

– Kiedyś w szpitalu, będąc pełnomocniczką odnalezionej, wycieńczonej osoby, byłam mile zaskoczona – opowiada Anna Chmielewska z Ocalenia. – Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem z Ocalenia. Funkcjonariusz podziękował, powiedział, jakie czynności będą wykonane i w jakiej placówce. Zapewnił, że jako pełnomocniczka też mogę tam wjechać, kiedy uchodźca poprosi o procedurę uchodźczą. Poinstruował mnie, że powinnam przygotować mejla, wymieniliśmy się numerami telefonów – opowiada.

Chmielewska podkreśla, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem i przy poszanowaniu procedur. – Niestety, kiedy zgłosiłam się później do placówki, był już inny strażnik – mówi. – Okazało się, że nic z tych rzeczy nie jest możliwe. Nie będzie kontaktu ani jakichkolwiek informacji o tej osobie.

Reklama
Reklama

Niebezpieczne śmieci

Niełatwe bywają też relacje z mieszkańcami. Przekroczenia strefy przez miejscowych traktowane są łagodnie – upomnieniem lub niskim mandatem, ale kiedy funkcjonariusze podejrzewają, że ktoś przemierza puszczę w celu udzielenia pomocy, nastawienie się zmienia.

Czytaj więcej

Gerald Knaus: Z Łukaszenką nie wygra się siłą

– Z okazji Święta Niepodległości pokażmy, że jesteśmy ludźmi – mówi przewodniczka. – Idziemy tyralierą, może komuś uda się pomóc, ale przede wszystkim zbieramy to, co nie należy do puszczy – dodaje.

Już po kilkuset metrach kilka osób mieszkających w strefie zamkniętej, którym towarzyszyli dziennikarze „Rzeczpospolitej”, znajduje porzucony plecak, w środku pampersy, resztki maści na oparzenia i opakowanie po kaszce Nestle z arabskim opisem. Potem porzucone, przemoczone ubrania. Zbierają wszystko. Kiedy wychodzimy na szosę, zatrzymuje się wojskowa ciężarówka, a na drogę wysypuje się błyskawicznie kilkunastu żołnierzy. Na polskie „dzień dobry” tracą rezon i wracają do samochodu.

Gdy z kilkoma workami śmieci wracamy na parking, nagle z drogi wjeżdża terenowy wóz Straży Granicznej i furgon policji. Jeden z pograniczników jest w mundurze polowym, ma hełm i karabin w pozycji bojowej. – Czy macie pozwolenie? – pada pytanie policjanta.

Pani Lucyna, przewodniczka puszczańska, spokojnie odpowiada, co robimy. Pokazuje przewodnickie dokumenty, a wolontariusze otwierają jeden z worków, pełen śmieci pozostawionych przez migrantów. O jakie pozwolenie chodzi? Tabliczka oznaczająca początek strefy stoi przy drodze o kilkaset metrów na wschód od parkingu, a nasz spacer poszedł w przeciwną stronę – na zachód.

Reklama
Reklama

Gdzie ta strefa?

– Strefa stanu wyjątkowego sięga aż po Olchówkę – mówią policjanci. To wieś położona ok. 4 km stąd na zachód, ostatnia przed kompleksem Puszczy Białowieskiej. Ale tam nie ma żadnych tablic.

Czytaj więcej

Białoruś wciąż eskaluje prowokacje na pograniczu

Mundurowi upierają się, ale nie aresztują nas ani nie wlepiają kar. Ale samochody mają już prześwietlone. – Kto jest kierowcą tego czarnego volvo? Pan nie ma ważnych badań technicznych! Nie może nim pan jeździć – oznajmia jeden z policjantów.

Następnego dnia miejscowi donoszą: tabliczka oznaczająca początek strefy przewędrowała z Masiewa na skraj Olchówki. Jak się okazuje, nasz „śmieciowy” spacer był już w strefie stanu wyjątkowego. Jak potwierdza Katarzyna Zdanowicz, rzeczniczka podlaskiej SG, oznaczenie było błędnie umieszczone. Dopiero teraz postawiono je tam, gdzie powinno być. – Za ustawianie tabliczek odpowiadają samorządy – dodaje rzeczniczka.

Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Historia Polski
Robert Kostro: Co Niemcy mają jeszcze w swoich archiwach?
Społeczeństwo
Sondaż: Polacy wątpią w wiarygodność USA jako sojusznika
Społeczeństwo
Prezes OTOZ Animals: To błąd Jarosława Kaczyńskiego, jego wyborcy przecież też lubią psy
Materiał Promocyjny
Jak producent okien dachowych wpisał się w polską gospodarkę
Społeczeństwo
Rząd wyprowadza Ukraińców z pensjonatów. Polska zmniejsza wsparcie dla uchodźców
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama