Odpowiedź komunistycznych władz chińskich na trzęsienie ziemi w Syczuanie zaskoczyła nawet zwykle sceptyczne zachodnie media. Ziemia nie przestała jeszcze na dobre drżeć, gdy premier Wen Jiabao był już na pokładzie samolotu lecącego w rejon kataklizmu. Rząd błyskawicznie skierował tam tysiące żołnierzy, policjantów i wyspecjalizowanych ratowników. Gdy następnego dnia okazało się, że to wciąż za mało – wysłał ich jeszcze więcej.
Nie zabrakło sprzętu, wody, żywności czy ubrań dla ofiar. Poza tym media, także zachodnie, mają w zasadzie pełną swobodę relacjonowania wydarzeń w Syczuanie. Media elektroniczne z bezprecedensową szybkością podają aktualną liczbę ofiar, nie czekając, jak niegdyś, na zezwolenie centrali.Trudno o większy kontrast w stosunku do wydarzeń w sąsiedniej Birmie, gdzie tysiące ofiar powodzi wciąż umierają z braku pomocy, a rządząca krajem junta wojskowa odmawia jej przyjęcia z zagranicy. Rząd ChRL zasługuje też na znacznie wyższe oceny niż władze federalne USA, których reakcja podczas powodzi w Nowym Orleanie w 2005 roku była opieszała i nieudolna. Ale najważniejsze wydaje się porównanie z pamiętnym trzęsieniem ziemi w Tangshan, niedaleko Pekinu, w 1976 roku. Chiny były wtedy ubogim, odizolowanym od świata krajem, którego władze pilnie ukrywały skalę kataklizmu i ogrom strat przed światem i własnymi obywatelami. Ofiary tamtych wydarzeń były w dużej mierze zdane na siebie.
Dziś wolny rynek, na którym operować muszą gazety, oraz natura i ogrom Internetu sprawiają, że władza musi się w coraz większym stopniu liczyć ze zdaniem coraz lepiej poinformowanych obywateli, mimo że media są pod ścisłą kontrolą rządu, a chiński Internet patrolowany jest przez największą sieciową policję świata. Pracujący w Pekinie politolog Russell Leigh Moses powiedział „Washington Post”, że chińskie władze są pod olbrzymią presją opinii publicznej. Niepokoi je przede wszystkim to, że kontrola nad przekazem informacji i kształtowaniem obrazu wydarzeń wymyka im się z rąk.
Wczorajsza decyzja o ogłoszeniu trzydniowej żałoby narodowej i zawieszeniu w tym czasie sztafety olimpijskiej podróżującej ze zniczem po kraju nastąpiła po fali krytyki w prasie oraz na forach internetowych, których użytkownicy wyrażali oburzenie, że sztafeta nie została wstrzymana mimo tragedii.
Podczas jednej z rządowych konferencji prasowych w Pekinie dziennikarz wydawanej przez władze anglojęzycznej gazety „China Daily” zapytał oficjela odpowiedzialnego za akcję ratunkową, dlaczego w wyniku wstrząsu zniszczonych zostało tak wiele szkół, podczas gdy większość budynków rządowych stoi nienaruszona. Za pytaniem tym kryła się znana każdemu mieszkańcowi chińskiej prowincji rzeczywistość – wszechobecna korupcja sprawia, że szkoły budowane są grubo poniżej obowiązujących standardów.