Carme Chacon jeszcze tuż przed porodem wizytowała wojska hiszpańskie w Afganistanie i Libanie. Gdy urodziła, regularnie konsultowała się z zastępującym ją szefem MSW i ze swymi współpracownikami. Zamieszkała nawet w Ministerstwie Obrony, by trzymać rękę na pulsie. Wreszcie przerwała przysługujący jej 16-tygodniowy urlop macierzyński i wróciła do pracy.
Urlop dokończy za nią mąż. Jak innych 1280 hiszpańskich ojców opiekujących się obecnie niemowlętami w zastępstwie pracujących mam. W Hiszpanii nadal decydują się na to nieliczni. W pierwszym kwartale tego roku mężczyźni stanowili tylko 1,46 proc. z 87 677 osób przebywających na urlopach z racji urodzenia dziecka – pisze hiszpański dziennik „El Mundo”.
Tak jest też w wielu innych krajach, choć tatusiowie mają taką możliwość praktycznie w całej Europie. W Polsce każdy ojciec może się zamienić z żoną na urlop, gdy dziecko ma skończone 14 tygodni. W Niemczech przysługują mu trzy miesiące, choć pełnopłatnych jest tylko 15 dni (potem zasiłek w wysokości płacy minimalnej). Podobnie jest na przykład w Słowenii. Najczęściej jednak długość pełnopłatnego urlopu wynosi od dwóch do 14 dni. Na dwa tygodnie z dzieckiem mogą liczyć między innymi Brytyjczycy i Estończycy.
– Niestety, ojcowie raczej nie korzystają z tej możliwości. Na urlopy macierzyńskie chodzą kobiety – mówi nam Ireneusz Smaga, prezes największego estońskiego browaru Saku.
W Niemczech z urlopów ojcowskich korzysta tylko 5 procent mężczyzn. Niedługo da im przykład starosta powiatu Donau-Ries w Bawarii, polityk CSU Stefan Rössle, który w styczniu bierze dwumiesięczny urlop. To pierwszy lokalny polityk w Niemczech, który zdecydował się na taki krok. Czteromiesięczna Maike jest jego piątym dzieckiem. Pierwszą czwórką zajmowała się żona, która z tego powodu musiała zrezygnować z pracy. Teraz zamierza jechać z przyjaciółkami na Majorkę. Rössle twierdzi, że jest szczęśliwy, ale koledzy się z niego śmieją. „Wolontariat zmiany pieluszek” – tak nazywają urlop ojcowski.