Melanie skończyła właśnie czterdziestkę. Od trzech lat rozwiedziona, wychowuje siedmioletniego syna i pracuje jako nauczycielka w jednej z berlińskich szkół. Nie na całym etacie, ale zarabia ponad 2,1 tys. euro miesięcznie. Jako samotna matka otrzymuje od państwa dodatkowo 154 euro oraz 380 euro alimentów od męża. – To za dużo – stwierdził jej były mąż. Wsparł go Sąd Najwyższy i uznał, że rozwiedzione kobiety powinny pracować, a nie liczyć na wieczną pomoc swych byłych mężów – pod warunkiem że państwo zadba o opiekę nad dziećmi.
„Skończył się czas, że była żona jest »byłą« na zawsze i korzysta z pieniędzy eksmałżonka” – pisał tabloid „Bild”, którego nie można posądzać o społeczny liberalizm. Co ciekawe, niedawne orzeczenie nie wywołało żadnych sprzeciwów konserwatystów w Kościołach ani wielkiej dyskusji społecznej.
– Model niemieckiej rodziny ulega szybszym przemianom, niż nam się wydaje – mówi Hans Bertram, socjolog z Uniwersytetu Humboldta w Berlinie.
Jeszcze dwa lata temu było inaczej. – Chce zdegradować kobiety do roli maszyn do rodzenia dzieci! – grzmiał biskup Walter Mixa, komentując plan minister ds. rodziny Ursuli von der Leyen potrojenia liczby miejsc w przedszkolach, aby kobiety mogły kontynuować karierę zawodową. – Dzieci do żłobków, kobiety do pracy – jak w NRD? – oburzała się część mediów. Dzisiaj minister von der Leyen, matka siedmiorga dzieci, jest jednym z najbardziej popularnych w Niemczech polityków. Nawet antyfeministki złożyły broń i uznały realia. Z badań wynika, że 90 proc. Niemek pragnie być niezależnymi finansowo. Niewiele mniej widzi siebie na kierowniczych stanowiskach.
– Powstaje nowy typ kobiety – głoszą socjolodzy. Zawodowo pracuje już niemal dwie trzecie Niemek. W jednej trzeciej niemieckich rodzin funkcjonuje nadal tradycyjny podział ról, w którym mąż troszczy się o pieniądze, a żona – o dom.