W 1993 roku, gdy Norwegia – jako pierwszy kraj na świecie – wprowadziła urlopy tacierzyńskie, ojcowie mieli do dyspozycji "tylko" cztery tygodnie. "Tylko", choć w tamtym czasie o takim rozwiązaniu większość europejskich ojców mogła jedynie marzyć. Dla porównania – Polska wprowadziła urlopy ojcowskie dopiero 15 lat później, a i tak ich wymiar do dziś wynosi zaledwie tydzień.
Norwegowie szli jednak za ciosem. Cztery tygodnie szybko wydłużyli do sześciu, a od 2009 roku do dziesięciu. Teraz trwa debata nad dwunastoma. Jeśli projekt ustawy, nad którym w tym tygodniu debatował parlament, zostanie przyjęty, zmiany wejdą w życie już 1 lipca.
– System się sprawdził, choć naród powoli się do niego przyzwyczajał. Ale dziś w Norwegii panuje zgoda co do tego, że ojcowie powinni zajmować się dzieckiem po jego urodzeniu i korzystać z urlopów tacierzyńskich – mówi "Rz" Kristin Forde z zajmującej się tą sprawą organizacji Kilden.
Premier z wózkiem
Forde jest matką dwójki dzieci i jej mąż dwukrotnie korzystał z takiego urlopu. Co więcej w obu przypadkach wydłużył go o kilka tygodni.
Zgodnie z obowiązującym dziś prawem obojgu rodzicom przysługuje bowiem 46 tygodni płatnego w 100 procentach urlopu rodzicielskiego lub 56 tygodni płatnego w 80 procentach. To od nich zależy, jak się nim podzielą (wspólne urlopy możliwe są od 1977 roku). A jeśli nowe prawo wejdzie w życie, "urlop rodzicielski" zostanie wydłużony o dodatkowy tydzień.