– Mąż przerywa podróż, bo każde następne spotkanie z bandytami mogłoby się skończyć tragicznie – powiedziała "Rz" Gabriela Doba. – Miał bardzo ambitne plany i jest żądny przygód, ale one stają się coraz bardziej niebezpieczne. Ukradli mu wszystko.
Aleksander Doba jest pierwszym Polakiem, który kajakiem przepłynął samotnie Atlantyk. Wyruszył z Dakaru w Afryce w październiku zeszłego roku i po 100 dniach oraz pokonaniu ok. 5,5 tys. km dotarł do Fortaleza w Brazylii. Ten wyczyn nie osłabił apetytu 64-letniego śmiałka z Polic koło Szczecina na dalsze przygody. Promami i statkami kajak przetransportowano do miejscowości Yurimaguas w Peru, gdzie 23 maja Doba rozpoczął spływ. Miał pokonać 500 km Rio Huallaga i Río Maranón, którymi zamierzał się dostać do Amazonki, i dalej płynąć przez prawie 3,5 tys. km w tropikalnej dżungli. Często zapuszczał się w mniejsze odnogi i kanały, by z wody obserwować życie mieszkańców i poznawać przyrodę.
Za ciekawość słono zapłacił. 19 czerwca w pobliżu jednej z wiosek nad rzeką Solimoes do jego kajaka podpłynęła łódź motorowa z pięcioma mężczyznami uzbrojonymi w karabin i maczety. Zmusili Dobę do dopłynięcia do brzegu i dobrali się do schowków, w których szukali kokainy. "Zaczęli walić maczetami i wiosłem po kajaku, prosiłem, by go nie niszczyli. Kazali mi wysiąść na brzeg, a sami rabowali kajak przez trzy godziny. Co chwilę mierzyli do mnie z karabinu i wymachiwali maczetą. (...) Do brutalnego otwierania wszystkiego używali maczet" – odnotował kajakarz w internetowym dzienniku.
Stracił prawie wszystko, co miało jakąkolwiek wartość, m.in.: telefony satelitarne i komórkowe, nawigację GPS, radio UKF, aparaty fotograficzne, kompas, lornetkę, przetwornice napięcia, baterie, ładowarki. Bandyci zabrali nawet transparent z mapą wyprawy przez Atlantyk. Maczetami przebili kajak na wylot i poważnie uszkodzili instalację elektryczną.
Dobie zajęło kilka dni, zanim doprowadził go do jako takiego stanu, łatając żywicą poszycie. "Nie powiem, że to wszystko spłynęło po mnie jak po kaczce. Zapewniam was jednak, że psychicznie i fizycznie czuję się dobrze. Nie próbujcie namawiać mnie do przerwania wyprawy" – napisał w dzienniku i ruszył dalej. Zgłoszenie napadu w Coari w Brazylii nie przyniosło żadnego efektu, policjanci nie mieli wystarczająco dokładnej mapy, by znaleźć wioskę, przy której do niego doszło.