Antonio C. w 2002 r., porządkując papiery i dokumenty w starej, zapomnianej komodzie, znalazł obwiązane kokardką listy miłosne, które w latach 40. jego małżonka pisała do swego kochanka. Zażądał wyjaśnień. Połowica przyznała się do zdrady, błagając o wybaczenie. Jednak Antonio wyprowadził się z domu. Wrócił po kilku miesiącach. Ale współżycie zamieniło się w piekło. Staruszkowie kłócili się o wszystko.
Wreszcie, po dziewięciu latach awantur i scen zazdrości, tuż przed świętami Antonio wyprowadził się po raz drugi, ale poprzez adwokatów zawiadomił sąd o separacji, wnosząc równocześnie o rozwód. Sąd wyznaczył pierwszą rozprawę (pojednawczą) na marzec 2012 r., gdy powód będzie miał 100 lat. Nigdy przedtem Włoch w tak zaawansowanym wieku nie starał się o rozwód.
Urodzony na Sardynii Antonio był karabinierem. Przyszłą żonę Rosę poznał w 1934 r. w Neapolu, gdzie służył. Pobrali się w tym samym roku i przeprowadzili do Rzymu, gdzie mieszkają do dziś. Mają pięcioro dzieci, dziesięcioro wnuków i jednego prawnuka.
Włosi i Włoszki mogą się rozwodzić dopiero od 1974 r., a przepis ten wprowadzono na mocy referendum (59 proc. głosów za). Zdrada małżonki do dziś, szczególnie na południu, uważana jest za plamę na honorze mężczyzny. Do niedawna we włoskiej obyczajowości zmazać mogła ją tylko krew.
Dopiero w 1981 r. z kodeksu karnego znikły nadzwyczaj łagodne kary za „zbrodnie w obronie honoru" (delitto d'onore). Za zamordowanie niewiernej żony groziło maksimum siedem lat więzienia, choć zazwyczaj kończyło się na trzech. Uśmiercenie niejako przy okazji kochanka żony nie miało wpływu na wysokość wyroku.