Eutanazja na telefon

Holenderscy założyciele Kliniki Dobrowolnej Śmierci stworzyli mobilne zespoły, które uśmiercą klienta nawet w jego prywatnym domu. To horror i barbarzyństwo

Publikacja: 02.02.2013 17:18

Wielka manifestacja przeciw eutanazji we Francji. Na czerwonych sercach hasło: „Leczyć nie znaczy za

Wielka manifestacja przeciw eutanazji we Francji. Na czerwonych sercach hasło: „Leczyć nie znaczy zabijać”

Foto: AFP, Kenzo Tribouillard Kenzo Tribouillard

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Holandia była pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował eutanazję. Jedynym warunkiem jej przeprowadzenia jest uzyskanie diagnozy potwierdzającej beznadziejny stan zdrowia zainteresowanych i ich dwukrotnego potwierdzenia woli śmierci. Dziś holenderscy lekarze idą jeszcze dalej. Utworzenie kliniki w Hadze, mogącej stacjonarnie uśmiercać około 300 ludzi rocznie, oraz tzw. ambulansów śmierci – 12 dyżurnych zespołów realizujących takie zlecenia na terenie całego kraju, odbiły się głośnym echem nie tylko na naszym kontynencie. Tym bardziej że stowarzyszenie NVVE (Nederlandse Vereiniging voor een Vrijwillig Levenseide) dba o rozgłos.

„Nikt nie jest zobowiązany do życia" – głosi jedno z haseł reklamowych tej organizacji, która zdołała pozyskać tysiące zwolenników, w tym znanych postaci ze świata polityki i kultury, oraz ich datki składające się na jej wielomilionowy budżet. Kolejne postulaty, o których spełnienie walczy szefowa NVVE Petra de Jong, to uchwalenie przez parlament ustawy zezwalającej na eutanazję zdrowych ludzi w wieku powyżej 70 lat, zobowiązanie lekarzy do wyczerpującego informowania pacjentów o możliwościach dobrowolnej śmierci, wprowadzenie do sprzedaży na receptę zabójczych „pigułek ostatniej woli" i dopuszczenie do pomagania w samobójstwach osób bez dyplomów lekarskich, tzw. licencjonowanych akuszerów śmierci. „Czyż nie bardziej okrutne jest zostawienie samym sobie tych, którzy stracili chęć do życia, którzy chwytają się okropnych metod i umierają w koszmarnych warunkach?" – pyta Petra de Jong i dla wzmocnienia swych argumentów sypie drastycznymi przykładami „z życia"  –  np. jak zdesperowani chorzy rzucają się z okien, kładą się na szynach kolejowych, piją różnorakie chemikalia, a nawet dokonują samospalenia.

Litościwi zabójcy

De Jong, z wykształcenia lekarz pulmonolog, pierwsze doświadczenia z eutanazją zdobyła w czasach, gdy uśmiercanie było jeszcze w Holandii karalne. Jak przyznaje, w 1998 r. pomogła umrzeć cierpiącemu na raka 44-letniemu mężczyźnie. Prosił ją o to wraz z żoną. Jak wspomina, „odszedł godnie". Do dziś Petra de Jong wykonała 16 eutanazji, w tym swoich teściów. Przy tym ostatnim, już legalnym akcie, były obecne jej dwie dorastające córki. Ponoć są wdzięczne, że mogły pożegnać się z babcią i dziadkiem w serdecznej atmosferze, nim usnęli na zawsze. Obecnie de Jong kieruje NVVE i to z jej inicjatywy powstała Klinika Dobrowolnej Śmierci (Levenseindekliniek), otoczona zielenią umieralnia z czerwonej cegły klinkierowej, białymi oknami i z małym parkingiem, gdzie można zaparkować samochód po raz ostatni. Do połowy maja zgłosiło się tam ponad 200 chętnych.

Holandia łamie kolejne bariery i bulwersuje. Ale jej śladami podąża coraz więcej krajów. Po legalizacji eutanazji przez holenderskich parlamentarzystów przed dziesięcioma laty podobne zasady przyjęto w Belgii (Loi relative ą l'euthanasie), w Luksemburgu (Loi sur l'euthanasie et l'assistance au suicie) i w Szwajcarii (tzw. Sterbehilfegesetz). We Włoszech, w Hiszpanii, we Francji, w Austrii i Niemczech trwa gorąca dyskusja na ten temat, obowiązujące przepisy są sukcesywnie rozluźniane, a sędziowie coraz częściej przymykają oczy na uśmiercanie na życzenie, uniewinniając sprawców. Jak w Hiszpanii, gdzie umorzono postępowanie przeciw tym, którzy podali sparaliżowanemu truciznę w kubku ze słomką, czy we Francji, gdzie matka zrobiła cierpiącemu synowi śmiercionośny zastrzyk.

Przykłady można mnożyć. W USA zielone światło dla takich praktyk jako pierwsze dały stany Oregon i Waszyngton (Death with Dignity Act). Ale nawet tam, gdzie za jakąkolwiek pomoc w samobójstwach grożą surowe konsekwencje, coraz więcej osób przyznaje się do takich czynów. Jak słynny brytyjski aktor, zdobywca dwóch Oscarów Michael Caine, który opowiedział niedawno, że przekonał lekarza, aby skrócił cierpienia jego chorego ojca. Do zabójstwa z litości przyznał się też przed kamerami znany moderator telewizji BBC Ray Gosling. Jak stwierdził ów obrońca praw gejów w Anglii, nie mógł dłużej patrzeć na cierpienia chorego na AIDS kochanka i udusił go poduszką. Podobno jego partner wcześniej go prosił, żeby „znalazł jakieś wyjście, jeśli nie będzie żadnych szans". Po tym wynurzeniu Goslinga natychmiast aresztowano pod zarzutem morderstwa, lecz uniknie kary, bo policja nie zna nazwiska ofiary i miejsca dokonania zabójstwa.

Łamanie prawa okazuje się skutecznym środkiem wymuszania na politykach jego nowelizacji. Aby wymóc zmianę odnośnych paragrafów, około 2 tys. francuskich lekarzy i pielęgniarek przyznało się publicznie do pomocy chorym w śmierci. W Luksemburgu, gdy książę Henryk wzbraniał się przed podpisaniem uchwały parlamentu, ten ograniczył jego rolę do funkcji reprezentacyjnej i wcielił w życie, co wcześniej zamierzył.

Jak po pizzę

„To wstrząsające i uwłaczające ludzkości" – skwitowała inicjatywę Holendrów bawarska minister ochrony konsumentów Beate Merk. Niemieckim politykom, dla których holenderskie mobilne zespoły dokonujące eutanazji to przejaw zdziczenia, odhumanizowania i stechnicyzowania śmierci, wtóruje szef Federalnej Izby Lekarskiej Frank Ulrich Montgomery: „Możemy dopuszczać śmierć, kiedy jest na nią czas, ale nie możemy jej udzielać" – krytykuje. Większość lekarzy w RFN uważa, że zamawianie eutanazji przez telefon jak pizzy to obyczajowe uderzenie o dno. W powojennych Niemczech, obciążonych horrendum uprzemysłowienia śmierci w czasach III Rzeszy, samo określenie „eutanazja" zostało wymazane ze słownictwa.

Dla zachowania „czystości rasowej" i „higieny społecznej" byli jej wtedy poddawani Żydzi, Synti i Romowie, ale także Niemcy chorzy psychicznie, głuchoniemi, niewidomi, inwalidzi z wadami wrodzonymi oraz „elementy asocjalne" – homoseksualiści z tzw. różowej listy, bezdomni, bezrobotni, żebracy, alkoholicy czy prostytutki. Jeszcze przed wybuchem wojny nazistowski „Euthanasieprogramm" poszerzyło rozporządzenie o „eliminowaniu" upośledzonych noworodków i dzieci do trzech lat. Dokładna liczba ofiar tego programu nigdy nie zostanie poznana. Tylko w ramach akcji „T4", obejmującej psychicznie chorych, wymordowano ponad 100 tys. ludzi.

Słowo „eutanazja" zastąpiło w powojennych Niemczech określenie „pomoc w umieraniu" (Sterbehilfe). Ten omijany wcześniej temat tabu powoli wraca do publicznej debaty, nie tylko za sprawą holenderskich ambulansów śmierci. I choć w RFN formalnie obowiązuje zakaz wspierania samobójstw, nie wszyscy jednak go uznają i chcą mu się podporządkować.

„Sam zdecyduję, kiedy umrę" – stwierdził Friedhelm Konietzka „Timo" , bożyszcze republiki lat 60. z Borussii Dortmund, który w stu grach w Bundeslidze strzelił 72 gole. Konietzka chorował na raka przewodów żółciowych. Jak powiedział, tak zrobił: w marcu 2012 r. skorzystał z usług jednej ze szwajcarskich organizacji pomagających w samobójczej śmierci. Pomoc w samobójstwie przyrzekły też sobie siostry Kessler, popularne niegdyś również w Polsce tancerki, 76-letnie bliźniaczki Alice i Ellen. Takie publiczne wynurzenia znanych postaci spotykają się ze znacznie większą uwagą społeczeństwa niż przypominane przez duchownych przykazanie „Nie zabijaj".

Tym bardziej że także wśród nich zdania są podzielone. Pastorka Margot Kaessmann, była przewodnicząca Rady Kościoła Ewangelickiego w Niemczech (EKD) i była biskup Kościoła ewangelicko-luterańskiego Dolnej Saksonii, która straciła eksponowane urzędy z powodu przyłapania jej przez policję na prowadzeniu auta po pijanemu, jest przeciw pomocy, a nawet za pomocą w umieraniu: „Cóż to byłby za kraj, gdzie lekarze zamiast czynienia, co w ich mocy,  dla ratowania ludzi, wspieraliby śmierć?" – pyta, lecz zaraz dodaje, że aby „umożliwić cierpiącym godny koniec" skłonna jest zaakceptować „udostępnianie odpowiednich medykamentów, które pacjenci muszą zażyć sami".

Akt łaski

Dla arcybiskupa Kościoła katolickiego, metropolity prowincji Bambergu Ludwiga Schicka, taka postawa jest nie do przyjęcia. Na marginesie niedawnych obchodów dziesięciolecia utworzenia lokalnego hospicjum arcybiskup wytknął narastające wyobcowanie starych ludzi we współczesnym świecie i zanikanie więzi pokoleniowej z młodymi. Jak uważa, medycyna dysponuje skutecznymi środkami, które niwelują cierpienia, należy natomiast „na nowo odkryć i pielęgnować rytuał śmierci i kult zmarłych", by „nikt nie czuł się osamotniony i zapomniany".

Duchowni ostrzegają przed śmiertelnym mobbingiem – kształtowaniem społecznej presji, w której alternatywą dla otoczenia cierpiących fizycznie i psychicznie będzie przyspieszanie ich śmierci. Nie bez racji, dość wspomnieć proces pielęgniarek z wiedeńskiego Lainzer-Spital – Waltraud Wagner, Irene Leidolf, Stefaniji Meyer i Marii Gruber, dla których zabijanie było „aktem łaski" i „przysługą" wyświadczoną uciążliwym pacjentom. Na podstawie ekshumacji pochowanych i jeszcze nierozłożonych ciał dowiedziono im kilkudziesięciu zabójstw. One same mówiły o kilkuset.

W sukurs katolickim hierarchom przychodzi przewodnicząca Niemieckiego Związku Hospicyjno-Paliatywnego Birgit Weihrauch. Jej zdaniem nie doskonalenie pomocy w umieraniu, lecz zagwarantowanie kompetentnej i troskliwej opieki uwolni ciężko chorych i umierających od bólu, strachu i rozpaczy oraz „pomoże wydobyć ich z sytuacji, która częstokroć wydaje im się bez wyjścia". Rzeczywistość pisze własne scenariusze. Niedawno sędziowie w Berlinie uniewinnili urologa Uwe Christiana Arnolda, który postanowił ulżyć swojej pacjentce. A że chciał być w zgodzie z przepisami, zamiar udostępnienia śmiertelnie chorej kobiecie stosownych medykamentów zgłosił w stołecznej Izbie Lekarskiej. Gdy nie dostał zgody, złożył pozew przeciw tej decyzji. Sędziowie wzięli jego stronę.

Czy to bezprecedensowe orzeczenie oznacza przełom w podejściu Niemców do eutanazji? Sam dr Arnold wyznał już po ogłoszeniu wyroku, że wspiera samobójstwa nieuleczalnie chorych od kilkunastu lat: „Było ich 150, może 200...". Jest on notabene współzałożycielem i byłym szefem niemieckiej sekcji szwajcarskiej organizacji Dignitas, oferującej tego rodzaju pomoc. Jak przekonuje Arnold, to sprawa sumienia lekarzy: „Tak jak nie każdy z nas podejmuje się usuwania ciąży, nie każdy gotów jest pomagać w śmierci".

Furtka została uchylona. Dla wielu niemieckich medyków werdykt berlińskich sędziów to dopiero pierwszy krok we właściwym kierunku. Stołeczna Izba Lekarska obstaje przy swoim: w głosowaniu po orzeczeniu sądu dwie trzecie jej członków opowiedziało się przeciw stosowaniu trujących koktajli czy śmiercionośnych zastrzyków przez zobowiązanych przysięgą Hipokratesa do ratowania życia. Ale posłowie Bundestagu zalegalizowali odstąpienie lekarzy od ratowania życia; obecnie obowiązuje prymat woli pacjenta nad wskazaniami medycznymi, niezależnie od rodzaju i stadium choroby.

Czy sądowy werdykt w sprawie doktora Arnolda faktycznie otwiera drogę do legalizacji eutanazji w RFN? Tak – w wyjątkowych przypadkach, jeśli nie ma do dyspozycji środków ograniczających cierpienie pacjentów, w pełni świadomych podejmowanej przez nich decyzji, nie – w odniesieniu do ludzi psychicznie chorych i tych, którzy mają szanse na wyleczenie oraz farmakologiczne uśmierzenie ich cierpienia. W Federalnym Ministerstwie Sprawiedliwości powstał niedawno kolejny projekt nowelizacji przepisów, który przewiduje karę do trzech lat więzienia za komercyjne – jak to ujęto – „rzemieślnicze, a więc ukierunkowane na odnoszenie zysku wspieranie samobójstw".

Czy alternatywą dla rodziny osoby cierpiącej fizycznie i psychicznie stanie się przyspieszenie jej śmierci?

Impuls do opracowania tego projektu dał były hamburski senator sprawiedliwości Roger Kusch. Ów prawnik z wykształcenia utworzył organizację „pożytku publicznego" pod nazwą SterbeHilfeDeutschland, a także skonstruował i urządził pokaz urządzenia mającego zapewnić zainteresowanym „bezproblemowe odejście". Swą pomoc w umieraniu wycenił na 8 tys. euro od osoby. W konsekwencji stracił posadę w hamburskim Senacie oraz legitymację partyjną chrześcijańskich demokratów (CDU).

Wywiad ze śmiercią

W opinii Izby Lekarskiej aktywne wspieranie samobójstw i ordynowanie śmiertelnych medykamentów powinno pozostać generalnie zakazane. Nawet w Niemieckiej Radzie Etyki nie ma jednak zgodności, w jakich przypadkach można czynić odstępstwa od tej zasady. Jak np. postępować z chorymi na demencję? Berliński filozof prof. Volker Gerhardt uważa, w przeciwieństwie do pozostałych członków tego gremium, że w nowelizowanych przepisach istnieje sprzeczność. „Człowiek ma prawo do samostanowienia o własnym życiu, co logicznie i faktycznie oznacza także prawo do decyzji o jego zakończeniu" – wywodzi.

Pomoc w umieraniu jest dziś także jednym z częściej podejmowanych tematów przez media w RFN. Moderator telewizji WDR Juergen Domian wydał nawet książkę opierającą się na zwierzeniach swych rozmówców pt. „Wywiad ze śmiercią". Zgłaszali się do niego zarówno gotowi dokonać eutanazji, jak i jej przeciwnicy. Pewien mężczyzna był błagany przez śmiertelnie chorą żonę, aby „pomógł jej odejść". Nie chciał, więc prosiła go, żeby przynajmniej wystawił ją w wózku inwalidzkim na mróz. Sumienie nie pozwoliło mu spełnić jej życzenia. Żona zmarła w cierpieniach. Był też przykład „pięknej śmierci" – pacjent kolońskiego hospicjum marzył o pożegnaniu się ze swym ulubionym koniem. Ponieważ nie był w stanie do niego dojechać, opiekunowie przyprowadzili mu go do ogrodu w hospicjum. Płakał ze szczęścia. „Też chciałbym tak umrzeć..." – komentowali uczestnicy talk-show Domiana.

Zainteresowanie śmiercią na życzenie rośnie. Wiceprzewodniczący szwajcarskiego Ruchu Pomocy w Umieraniu  Wyjście (Exit) Bernhard Sutter melduje, że z usług tej organizacji skorzystało w ubiegłym roku 300 osób, o 17 proc. więcej niż w 2010 r. Klientelę konkurencyjnego Dignitasu stanowią głównie obcokrajowcy: po śmierć zgłosiło się tam pięć osób z zuryskiego kantonu i 139 cudzoziemców, o 35 proc. więcej w stosunku do 2010 r. Na liście chętnych tylko z Wielkiej Brytanii znajduje się kilkaset nazwisk. Po protestach lokalnej ludności przeciw śmiertelnej turystyce do Szwajcarii przeprowadzono referendum, w którym większość mieszkańców przesądziła o utrzymaniu w mocy udzielonych zezwoleń. W czerwcu Exit będzie gospodarzem światowego kongresu kilkudziesięciu stowarzyszeń pomagających w umieraniu lub walczących o takie prawa. Na liście gości Polaków nie ma.

Ale jest sprawa, która prędzej czy później pojawi się także w naszej debacie publicznej. Tak uważa Petra de Jong, dla której umożliwianie godnej śmierci jest problemem ponadnarodowym. Jej działania wspomaga 600 członków holenderskiego Zjednoczenia Lekarzy na rzecz Wspierania i Doradztwa przy Eutanazji (SCEN). „Jak do tej pory nie mieliśmy żadnych nienawistnych telefonów czy e-maili, ale tylko same podziękowania" – chwali się szefowa haskiej umieralni.

Czerwiec 2012

Tekst z archiwum tygodnika "Uważam Rze"

Holandia była pierwszym krajem na świecie, który zalegalizował eutanazję. Jedynym warunkiem jej przeprowadzenia jest uzyskanie diagnozy potwierdzającej beznadziejny stan zdrowia zainteresowanych i ich dwukrotnego potwierdzenia woli śmierci. Dziś holenderscy lekarze idą jeszcze dalej. Utworzenie kliniki w Hadze, mogącej stacjonarnie uśmiercać około 300 ludzi rocznie, oraz tzw. ambulansów śmierci – 12 dyżurnych zespołów realizujących takie zlecenia na terenie całego kraju, odbiły się głośnym echem nie tylko na naszym kontynencie. Tym bardziej że stowarzyszenie NVVE (Nederlandse Vereiniging voor een Vrijwillig Levenseide) dba o rozgłos.

Pozostało 96% artykułu
Społeczeństwo
Alarmujący raport WHO: Połowa 13-latków w Anglii piła alkohol
Społeczeństwo
Rosyjska wojna z książkami. „Propagowanie nietradycyjnych preferencji seksualnych”
Społeczeństwo
Wielka Brytania zwróci cztery włócznie potomkom rdzennych mieszkańców Australii
Społeczeństwo
Pomarańczowe niebo nad Grecją. "Pył może być niebezpieczny"
Społeczeństwo
Sąd pozwolił na eutanazję, choć prawo jej zakazuje. Pierwszy taki przypadek