– Widziałem Tadeusza kilka dni przed śmiercią. Był jak zwykle pogodny i dowcipny. Nic nie wskazywało, że będziemy go żegnać – mówi generał dywizji pilot Mieczysław Walentynowicz, były dowódca 2. Korpusu Obrony Powietrznej, przyjaciel generała Andersza. Siły Powietrzne są głównym organizatorem uroczystości pogrzebowych, które odbędą się w piątek na warszawskich Powązkach.
Ciało generała przywiezie do Polski wojskowy samolot CASA. Do Londynu została też wysłana specjalna delegacja lotników z Sił Powietrznych, wykładowców Szkoły Podchorążych w Dęblinie, weteranów z Klubu Oficerów Lotnictwa i żołnierzy Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego.
– Pogrzeb generała Tadeusza Andersza to będzie bardzo smutny dzień dla polskiego lotnictwa. Umarł odważny pilot i wspaniały człowiek – mówi generał dywizji Krzysztof Załęski, szef sztabu i zastępca dowódcy Sił Powietrznych.
Koledzy piloci nazywali generała Andersza Latającym Holendrem, bo urodził się w Holandii w 1918 roku. Gdy miał sześć lat, jego rodzice wrócili do Polski. Tuż przed II wojną światową trafił do Szkoły Orląt w Dęblinie. Nie zdążył jej ukończyć. Po wybuchu wojny znalazł się w grupie 20 najlepszych wychowanków Dęblina, którzy dostali rozkaz wyjazdu do rumuńskiej Konstancji, gdzie mieli przejąć francuskie samoloty Moran.
Jednak zamiast przejąć samoloty i walczyć z Niemcami, gen. Andersz w 1939 r. trafił do obozu dla internowanych w Slatinie w Rumunii. Udało mu się z niego uciec. Przez Grecję i Francję trafił do Wielkiej Brytanii. W lipcu 1941 roku zaczął służbę w brytyjskich Siłach Powietrznych, słynnym RAF. Generał był mistrzem podniebnych sztuczek, dzięki czemu w ponad 160 lotach nigdy nie został ostrzelany przez nieprzyjaciela. – To niesamowity wyczyn. Nie wiem, czy któremukolwiek z pilotów II wojnyświatowej to się udało – mówi gen. Walentynowicz. Andersz jako dowódca 315. Dywizjonu ubezpieczał samoloty angielskie bombardujące niemieckie statki z zaopatrzeniem.