Co na to MON? Marcin Idzik, wiceminister obrony odpowiedzialny za zakupy dla wojska, podkreśla, że na razie firmie naliczane są kary za nieterminowe dostawy sprzętu. – Gdybyśmy tego nie robili, działalibyśmy na niekorzyść Skarbu Państwa, a to jest przestępstwo – mówi Idzik.
Wyegzekwowanie kar za opóźnienia w dostawach to niejedyny problem resortu obrony związany z tym przetargiem. Zaraz po jego podpisaniu w lutym 2010 r. MON wypłacił producentowi bezpilotowców zaliczkę w wysokości 30,3 mln zł, czyli ponad 30 proc. wartości kontraktu, który opiewał na88 mln zł. Ministerstwo zapewnia, że "w przypadku niewykonania umowy przedpłata podlega zwrotowi w całości".
A wiele wskazuje, że resort może zerwać kontrakt. – Kwestia odstąpienia od umowy będzie przedmiotem spotkania, które niebawem zostanie zwołane – przyznaje wiceminister Idzik. – Sprawa nie jest jednak prosta. Faktem jest, że firma nie dotrzymała terminów. Jednak z drugiej strony w zamian wysłała własny sprzęt, który jest teraz użytkowany w Afganistanie.
Sprawa braku wyposażenia polskich żołnierzy na misji w Afganistanie w odpowiedni sprzęt, m.in. do rozpoznania, czyli samoloty bezzałogowe, wybuchła po śmierci kpt. Daniela Ambrozińskiego w sierpniu 2009 r. Został on postrzelony w zaplanowanej przez talibów zasadzce w dystrykcie Adżrijstan. Wywołało to w kraju gorącą dyskusję na temat sprzętu, jakim na misji dysponują żołnierze. O blokowanie zakupów oskarżył biurokratów wojskowych i MON gen. Waldemar Skrzypczak, ówczesny dowódca Wojsk Lądowych, który w proteście odszedł do cywila.
Minister obrony Bogdan Klich na fali tych wydarzeń ogłosił tzw. pakiet afgański. Był to program zakupu w ramach tzw. pilnej potrzeby operacyjnej odpowiedniego sprzętu dla żołnierzy na misji. W tym planie znalazły się też bezpilotowce.
Do przetargu stanęły trzy izraelskie firmy: IAI, Elbit i Aeronautics Defense System. Rywalizacja między nimi była bardzo ostra i nie zawsze czysta, również na polu lobbingowym.