– Traktujemy to jako otwarcie nowego obszaru we współpracy polsko-amerykańskiej – mówił wczoraj minister obrony Bogdan Klich, który razem z amerykańskim ambasadorem Lee Feinsteinem podpisał memorandum o współpracy Sił Powietrznych RP i Stanów Zjednoczonych Ameryki na terenie Rzeczypospolitej.
Zgodnie z nim do Polski będą przylatywać cztery razy w roku amerykańskie samoloty – po dwa razy myśliwce F-16 i transportowe Hercules C-130. Pod koniec przyszłego roku ma się w Polsce rozlokować na stałe amerykański pododdział obsługi technicznej. Wspólne ćwiczenia pilotów zaczną się na początku 2013 r.
MON podkreśla, że porozumienie umożliwi "pierwszą stałą obecność pododdziału sił USA na terytorium Polski".
– To porozumienie ma znaczenie strategiczne – ocenił ambasador Feinstein. Wskazywał, że oba kraje będą mogły lepiej współpracować w ramach NATO. A w przyszłości Polska może się przekształcić w regionalne centrum szkoleniowe sojuszu. – Myślę, że kiedy zaczniemy razem ćwiczyć, inni zechcą do nas dołączyć – stwierdził Feinstein.
Jednak zdaniem ekspertów umowa ma głównie znaczenie polityczne. – Z perspektywy strategicznej obecność 20 – 30 amerykańskich żołnierzy, bo tyle ma liczyć pododdział techniczny, nie zmieni naszego bezpieczeństwa – mówi "Rz" gen. Bolesław Balcerowicz, wykładowca w Instytucie Stosunków Międzynarodowych UW. – Nasze intencje są przejrzyste. Będą u nas Amerykanie, to będziemy bezpieczni, bo ich nikt nie ruszy. Ale Amerykanie wolą stosować taktykę: jesteśmy w Polsce, a zarazem nie jesteśmy.