Podczas gdy w wojewódzkich oddziałach Narodowego Funduszu Zdrowia trwa liczenie szpitalnych umów lojalnościowych, z nieoficjalnych danych wynika, że na pensję 6750 zł brutto miesięcznie zdecydowała się większość specjalistów zatrudnionych na etacie.
Czytaj także: Lojalki lekarzy groźne dla pacjentów
Taka sytuacja niepokoi szczególnie dyrektorów mniejszych szpitali miejskich i powiatowych, którzy dotąd ratowali się obsadzając dyżury specjalistami na co dzień zatrudnionymi w większych placówkach. Lojalka nie dopuszcza dyżurów w obcej jednostce, a lekarzy na kontraktach może się okazać za mało, by wypełnić luki.
O dramatycznej sytuacji szpitali powiatowych alarmował Ministerstwo Zdrowia Ogólnopolski Związek Szpitali Powiatowych (OZSP), wzywając do zmiany w systemie kształcenia lekarzy, tak by lekarze rezydenci trafiali głównie do mniejszych placówek. Teraz podobny wniosek wystosowała do resortu Polska Federacja Szpitali (PFSz). W swoim apelu pisze m.in., że sytuacja nie poprawi się bez zwiększenia wartości umów szpitalnych w ramach sieci o co najmniej 15 proc. i odroczenia wprowadzenia norm zatrudnienia pielęgniarek, co będzie wiązało się ze sporymi wydatkami na zatrudnienie dodatkowego personelu. – Jeśli dodać do tego dodatkowe koszty zatrudnienia lekarzy, którzy zgodzą się dyżurować w takich szpitalach po odejściu tych z lojalkami, szpitale mogą się znaleźć na granicy bankructwa – mówi prezes PFSz prof. Jarosław J. Fedorowski.
Jedyną nadzieją lecznic zagrożonych brakiem lekarzy, a tym samym utratą ryczałtu, są wyłączenia z zakazu konkurencji. Artykuł 8 nowelizacji ustawy o świadczeniach z 5 lipca 2018 r. mówi, że dyrektor wojewódzkiego NFZ może ogłosić wykaz podmiotów, w których może wystąpić zagrożenie braku dostępności do świadczeń lub ciągłości ich udzielania z uwagi na zbyt małą liczbę lekarzy. Już dziś wiadomo, że wiele szpitali, których pracownicy podpisali lojalki, zgłosiło do lokalnego oddziału Funduszu gotowość zwolnienia swoich specjalistów z klauzuli lojalności.