Nowa minister edukacji Krystyna Szumilas w czasie sejmowych prac nad przyjętą właśnie ustawą o przesunięciu obowiązku szkolnego dla sześcioatków na rok 2014 chętnie mówiła o „cywilizacyjnej zmianie". Obiecywała też, że „polskie dzieci będą miały warunki porównywalne z ich europejskimi rówieśnikami", zyskają szansę na „szybszy rozwój, wcześniejsze odkrywanie talentów i korygowanie ewentualnych deficytów". Ta cywilizacyjna zmiana nie polega na poważnym dofinansowaniu oświaty, unowocześnieniu sposobów pracy z uczniem ani nawet na wyznaczeniu standardów obligujących samorządy do zmian.
Przepis jest bardzo prosty: wysłanie sześciolatków do szkół. Obniżenie wieku szkolnego samo w sobie ma być cywilizacyjnym skokiem. Ten skok wykonało właściwie już poprzednie kierownictwo, z Katarzyną Hall na czele. Obecna ekipa kontynuuje jedynie lot, w nieznanym sobie kierunku, dla dobrego efektu nazywając go postępem. A przecież, jak zauważył Lope de Vega: „Postęp to znaczy lepsze, a nie tylko nowe." Reforma jest prezentowana jako wartość sama w sobie. Skoro na Zachodzie w wielu krajach do szkół chodzą sześciolatki to tak ma być także u nas. Ministerstwo zdaje się nie wiedzieć, do czego doprowadzi oświatę „cywilizacyjny skok" i jak zniosą go uczniowie. Dlatego wspólnie z rodzicami dzieci szkolnych i przedszkolnych postanowiliśmy zebrać relacje o stanie konkretnych placówek w całym kraju. Z setek nadesłanych do Stowarzyszenia listów powstał społeczny raport „Krajobraz polskiej szkoły". Również w ramach konsultacji społecznych MEN otrzymało za naszym pośrednictwem opinie rodziców z kilkuset gmin.
Oszczędności
Od czasu rozpoczęcia reformy edukacji w 2009 roku, tylko do początku ubiegłego roku zgłoszono do likwidacji blisko 1300 szkół. Ale to dopiero początek. Jak pisała niedawno „Rzeczpospolita", w tym roku może paść kolejny rekord w liczbie zamykanych placówek. W ostatnim miesiącu niemal codziennie odbieraliśmy sygnały o planach likwidacji kolejnych. Zagrożone są również publiczne przedszkola. A edukacja w publicznych przedszkolach jest prowadzona na najwyższym poziomie i stanowi największy kapitał naszej oświaty, którego zazdroszczą nam nawet eksperci z innych krajów UE. Niestety, wzmacnianie edukacji przedszkolnej nie jest priorytetem rządu.
Dobre warunku rozwoju dla najmłodszych są dla polityków zbyt kosztowne, w perspektywie budżetu na kilka najbliższych lat. W efekcie dzieci pięcioletnie i sześcioletnie przerzucane są masowo z przedszkoli do tanich w obsłudze szkolnych hurtowni. Celem nadrzędnym nie jest jakość edukacji, ale zwiększanie dostępu do niej, w jakichkolwiek warunkach. W Swarzędzu w SP nr 5, wybudowanej na 500 dzieci uczy się dziś około 1200, klasy od A do H, lekcje dla sześciolatków trwają do 16.20. Radom SP nr 9: „w szkole otwarto osiem zerówek, na świetlicę szkolną zapisało się 200 dzieci, obiadów starczy dla pierwszych 500 spośród 1500 uczęszczających". Wielu szkołom wprowadzenie dodatkowego rocznika grozi systemem trzyzmianowym. Częste są redukcje klas, tak by w jednej grupie zmieścić jak największą liczbę uczniów. Wielu gminom brakuje pieniędzy nie tylko na podwyżki dla nauczycieli, ale też na udział w rządowym programie „Radosna szkoła", dzięki któremu powstawać miały place zabaw.
Mimo to samorządy odpowiedzialne za realizację reformy w terenie i za stan sieci szkół uważają, że reforma musi wejść w życie. Dlaczego? Po pierwsze, jak podkreślił jeden z krakowskich urzędników w rozmowie z „Rz", władze lokalne wydały już wiele kosztownych ulotek zachęcających rodziców do tej „cywilizacyjnej zmiany". Po drugie, ze względu na pieniądze z subwencji oświatowej, które otrzymują z budżetu państwa na każde szkolne dziecko. A to w środku kryzysu niebagatelny argument.