Pod koniec roku był wart 3,077 trylionów koron (389,5 mld euro), o 437 mld koron więcej dzięki przychodom z przemysłu naftowego. Powszechnie mówi się o nim jako o funduszu naftowym, bo gromadzi niemal wszystkie państwowe dochody z sektora naftowego, a Norwegia to jeden z największych eksporterów ropy i gazu.
- To dobry rezultat — stwierdził prezes banku centralnego, Oeystein Olsen. — Był to piąty najlepszy rok w historii funduszu, mimo zawirowań na świecie wokół nas, nie tylko na rynkach europejskich, w atmosferze obaw o kryzys długu finansów publicznych i nowe spowolnienie gospodarki — dodał.
Fundusz powstał na początku lat 90., aby pomóc Norwegii w sfinansowaniu szczodrego systemu opieki społecznej, gdy wyczerpią się złoża nośników energii. Inwestuje w akcje i obligacje, ostatnio zainteresował się nieruchomościami. Jest znany z bardzo etycznych kryteriów doboru, więc producenci broni, papierosów czy alkoholu nie mają szans znaleźć się w gronie 8496 firm, tworzących portfel tego funduszu.
W minionym roku zwrot z akcji wyniósł 13 proc., najbardziej rentownymi okazały się Nestlé, Apple i Shell. Najgorzej wypadły hiszpańskie banki Santander i BBVA oraz koncern BP z powodu wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej.
Pod koniec 2010 r. 5,2 proc. całej wartości funduszu była zainwestowana w Japonii. — Nasze inwestycje w tym kraju oczywiście ucierpiały — przyznał szef Norges Bank Investment Management, Yngve Slyngstad. Fundusz ma np. 1,3 proc. w firmie energetycznej Tokyo Electric Power, która zarządza pechową elektrownią w Fukushimie. — Będziemy potrzebować kilku miesięcy na podanie liczby możliwych strat związanych z tą spółką — dodał Styngstad.