Asystenci skarżą się nie tylko na niskie pensje i brak widoków na podwyżki (w przeciwieństwie do sędziów czy referendarzy), ale także na mizerny status zawodowy niedający perspektyw kariery w sądownictwie. Chcieliby zdobywać szerszą wiedzę w różnych sądowych komórkach, a nie – jak dziś – pracować w konkretnym wydziale (dla konkretnego sędziego).
„Rz” dotarła do listu, który w tej sprawie przedstawiciele asystentów mają złożyć na ręce ministra Zbigniewa Ćwiąkalskiego.
– Jestem temu przeciwna – odpowiada sędzia Dorota Kozarzewska, wiceprezes warszawskiego Sądu Okręgowego. – To asystent jest dla sędziego, a nie sędzia dla asystenta. Wybierając ten zawód, wiedzieli, na co się decydują. Kształcenie ich wymaga wiele wysiłku, nie wszyscy są znów tacy zdolni, a wielu myśli o przejściu do innego zawodu.
Wprawdzie asystent, który pracował co najmniej sześć lat w tym zawodzie i złożył egzamin sędziowski, może się ubiegać o stanowisko sędziego sądu rejonowego, ale ta ścieżka kariery jest właściwie martwa (etatów sędziowskich brakuje nawet dla asesorów sądowych).
Asystenci funkcjonują w polskich sądach (powszechnych, administracyjnych i Sądzie Najwyższym) od sześciu lat. Ich zadaniem jest przede wszystkim odciążenie sędziów od czynności administracyjnych związanych z załatwianiem spraw oraz przygotowywanie spraw do rozpoznania – co ma się przekładać na wydajność sądów.