To wniosek z wczorajszej konferencji „Modernizacja procesów zarządzania w sądownictwie powszechnym", w której uczestniczyło kilkuset sędziów i dyrektorów sądów.
Zorganizowało ją Ministerstwo Sprawiedliwości ze Szkołą Główną Handlową w Warszawie i Krajową Szkołą Sądownictwa i Prokuratury. Okazją był finał pilotażowego programu modernizacji zarządzania kadrami w 11 sądach.
Jedną z testowanych placówek był Sąd Rejonowy w Białymstoku, a entuzjazm jego prezesa Tomasza Kałużnego udzielił się wszystkim. Zaczął (przy pomocy specjalistów z SGH) od wydziału ksiąg wieczystych. Przybywało w nim spraw i słyszał ponaglenia o dodatkowe etaty. Co zrobił? Zbadał, ile przeciętnie pracownik sądu wykonuje czynności, „zważył" je w punktach i rozpoczął ich „księgowanie". Zapowiedział też, że najlepsi mogą liczyć na nagrody, a ci spod kreski na skierowanie do prostszych czynności. W ciągu miesiąca zaległości zmniejszyły się o połowę, a sprawa jest rozpatrywana w trzy dni!
– Więcej spraw przerobić nie możemy, bo ich więcej nie mamy – żartował sędzia, apelując do ministra, aby znalazły się pieniądze na nagrody. – Jeśli teraz ich nie nagrodzę, to będzie znaczyć, że ich oszukałem.
Agnieszka Domańska, prezes jedynego bodaj w Polsce w pełni zinformatyzowanego Sądu Rejonowego dla Warszawy-Mokotowa, długo wyliczała korzyści tego systemu. Elektronizację danych: skorowidzów, repertoriów, wokand, rozpoczęto kilka lat temu niejako na zapas, obok papierowych czynności, ale gdy się okazało, że nie ma rąk do wykonywania równoległych czynności, zrezygnowano z papierowych. Każdy sędzia w komputerze ma przegląd wszystkich spraw, ich historię, a kierownictwo sądu ma przegląd spraw przewlekłych, zawieszonych i niepodejmowanych. Może monitorować obciążenie sędziów i pracowników. Ogromna statystyka jest gromadzona bez dodatkowego wysiłku, przy okazji. Mimo że liczba spraw w tym sądzie rośnie szybko, zaległości się zmniejszają.