Od kiedy pamiętam, polscy sędziowie zawsze narzekali na zarobki. Że za niskie w porównaniu z wkładem pracy, wymaganej wiedzy, odpowiedzialności, godności urzędu i Bóg wie czego jeszcze... Że uzasadnienia wyroków muszą pisać nocami, a akta wozić tramwajami.
Nieodłącznym elementem tego narzekania była też odwieczna wojenka z adwokatami. Od jednych słyszę więc o świętych krowach, od drugich o pełnomocnikach-cymbałach, z którymi sędziowie muszą się męczyć na sali sądowej, choć ci za tę samą sprawę biorą krocie...
Czy z sędziowskimi zarobkami jest rzeczywiście tak fatalnie? Wcale nie. Podobnie jak z adwokackimi nie jest znakomicie...
Fundacja FOR przeliczyła właśnie wynagrodzenia sędziów. I wychodzi na to, że wielu Polaków, również tych, których śmiało można zaliczyć do elity, może o takich tylko pomarzyć... Początkujący sędzia w rejonie zarabia ponad 7400 zł – to kwota niedosięgła dla młodych adeptów wielu zawodów. Nawet w dużych miastach. Uwzględniając różne dodatki, sędzia sądu rejonowego zarabia średnio ponad 10 400 zł, a apelacyjnego – ponad 15 500 zł. Ci ostatni mają więc uposażenie o 100 zł wyższe niż ministrowie. Przechodząc w stan spoczynku, sędziowie zachowują 75 proc. uposażenia, czyli od 5500 do 10 500 zł. To kilkakrotnie więcej od przeciętnej polskiej emerytury.
To nie jest zła płaca, szczególnie gdy sytuacja rynkowa stale się pogarsza. Podczas gdy brakuje pracy dla prawników, zawód sędziego wciąż daje dużą stabilizację. Inny świat w porównaniu z „dokręcaniem śruby" w największych nawet firmach.