W całym kraju w realizacji zostawił ponad 20 projektów, m.in. Forum Muzyki we Wrocławiu.
Wielki rynkowy sukces swojej pracowni Kuryłowicz łączył z pracą wykładowcy Wydziału Architektury na Politechnice Warszawskiej, gdzie prowadził pracownię należącą do najbardziej obleganych przez studentów. Powszechnie znane było jego zaangażowanie reformatorskie jako członka rady wydziału. Zastanawiał się nad założeniem własnej prywatnej uczelni architektonicznej. Był aktywnym członkiem Miejskiej Komisji Urbanizacyjno-Architektonicznej w Warszawie, społecznie działał w Radzie Architektury i Rozwoju Miasta, był wiceprezesem Stowarzyszenia Architektów Polskich, krajowym rzecznikiem odpowiedzialności zawodowej Izby Architektów, członkiem składów sędziowskich wielu konkursów architektonicznych. Ostatnio ONZ zaprosiło go, jako jedynego architekta z Polski, do zespołu opiniującego modernizację głównej siedziby organizacji w Nowym Jorku, ikonicznego dzieła Le Corbusiera i Niemeyera.
Jak każdy człowiek dużego formatu zaangażowany w działania na tylu polach miał wielu przeciwników, a to, co robił, wzbudzało gorące dyskusje.
– Choć toczyliśmy wiele sporów ideowych, m.in. o to, gdzie kończy się architektura, a zaczyna urbanistyka (byłem i pozostałem przeciwnikiem osiedli zamkniętych), zawsze podziwiałem jego profesjonalizm, ambicje, skalę i rozmach działań. Kuryłowicz był na tym rynku jednym z najsilniejszych graczy. Straciłem znaczącego adwersarza. Największym osiągnięciem Stefana jest to, że przekuł sukces komercyjny na twórczy. Los jego architektury jest relatywnie bezpieczny: nie był to styl jednego człowieka, tylko całej firmy, ma więc kontynuatorów – podkreśla Czesław Bielecki.
– Mówił mocnym głosem, miał zdecydowane poglądy, za którymi jednak stał olbrzymi dorobek. Dlatego tak bardzo się z nim liczono. A przy tym wszystkim, przy całej jego wiedzy, jego horyzontach, zainteresowaniach, jego wysokim statusie, był tak po ludzku, tak cholernie normalny – dodaje Dunikowski, prywatnie przyjaciel zmarłego.
Wystarczyło krótkie spotkanie z Kuryłowiczem, by zorientować się, że ten 62-letni człowiek, maratończyk, który niemal codziennie, nawet zimą, zaczynał dzień od kilkukilometrowego biegu, zapalony narciarz, żeglarz, tenisista, był ucieleśnieniem życiowej energii. O realizowanych przez siebie projektach mówił, żywo gestykulując i tworząc pospieszne odręczne rysunki. Trudności wynikłe podczas projektowania przedstawiał, jakby to były przygody życia.