Najlepszym przykładem ekspozycja w stołecznej Zachęcie „Kosmos wzywa!". To istotnie wezwanie do podróży w czasie. Cofamy się w przeszłość za sprawą op-artowskich kompozycji (Zdzisław Jurkiewicz, Jerzy Rosołowicz, Andrzej Pawłowski to najważniejsze nazwiska), zdjęć mody (Andrzej Wiernicki), makiet i szkiców architektonicznych (Oskar Hansen), ilustracji do powieści Stanisława Lema (Daniel Mróz) oraz fragmentów futurologicznych filmów.
Dopełnieniem tego pokazu kosmiczna odyseja w krakowskim Muzeum Narodowym, czyli monografia Stanleya Kubricka. A odbiciem gwiezdnych tęsknot pokaz „Conceptual & Applied III. Surfaces and Pattern" w berlińskiej Daimler Contemporary.
Wszystkie te wystawy dotyczą lat 60. To ostatnia „romantyczna" epoka, kiedy wierzono w wyższe ideały i postęp. Ostatni moment w dziejach naszej cywilizacji, kiedy patrzono tylko w przyszłość. Nie było jeszcze pojęcia „retro", istniała jedynie „retrosocket", rakieta wystrzeliwana w kierunku przeciwnym do trajektorii statku kosmicznego. Może się nią przelecimy?
Początkiem tamtej dekady rządził... strach. Bynajmniej nie metafizyczny, lecz realny, napędzany zimnowojennym konfliktem, nuklearnymi zbrojeniami, kasandrycznymi wizjami ogólnoludzkiej zagłady, gdyby doszło do konfrontacji Wschodu i Zachodu. Jednocześnie, niejako w tle obydwu światów, powstawał i krzepł ten trzeci, dekolonizujący się w przyspieszonym tempie, niekiedy stający się konfrontacyjnym poligonem systemów.
Wojny na ziemi rozciągnęły się poza naszą planetę. Zaczął się fantastycznonaukowy wyścig: kto pierwszy opanuje inne gwiazdy? Nawiąże kontakt z kosmitami? Po locie Gagarina (1961) i Tierieszkowej (1963), a kilka lat później po spacerze Armstronga po Księżycu (1969), futurologiczne marzenia zaczęły nabierać realnych kształtów.