Ten jeden z najbardziej niezwykłych artystów współczesnych wywodzący się ze słynnej Kowalni, czyli pracowni prof. Grzegorza Kowalskiego, laureat prestiżowej Nagrody im. Vincenta van Gogha, chętnie wykorzystuje w swej twórczości różnorodne media. Obok klasycznych technik uprawia performanse, akcje czy działania, często ulotne i chwilowe. Nigdy jednak nie porzucił dziedziny podstawowej, czyli rzeźby.
W berlińskiej galerii neugerriemschneider, jednym z najważniejszych salonów wystawowych stolicy Niemiec, czynna jest wystawa „Mama". Odbierana bywa – nie bez racji – jako stworzona w kontrze do trwającego IX Berlińskiego Biennale Sztuki. Kiedy twórcy obecni na tej imprezie czerpią pełnymi garściami ze współczesnych osiągnięć popkultury, Althamer proponuje coś całkiem odwrotnego.
Na pierwszy rzut oka u niego wszystko wydaje się powrotem do natury, do stanu pierwotnego, do epoki, w której człowiek miał dziką radość czuć się częścią wspólnoty, może nawet tej prymitywnej. Ale nikt nie udowodni, że nie czuł się wtedy szczęśliwy.
Kiedy wszedłem do pierwszej z sal, miałem wrażenie, że znajduję się w ogrodzie zoologicznym, ale też w muzeum archeologicznym. Podłoże sali wypełnione było gliną, nad głowami widzów latały ptaki, a w rogu zastygła w bezruchu naga postać (autoportret Althamera) siedząca po turecku i niewielkim kozikiem wycinająca postać kobiety. Pierwotny Adam marzący o Ewie? Otóż nie. Ta niewielka figurka w jego rękach to współczesna rzeźba przestawiająca postać matki artysty. Stąd tytuł wystawy.
Przy bliższym jednak spojrzeniu na cały wybieg ma się wrażenie, że Althamer stworzył krajobraz po zagładzie. Z bagien wystają resztki zabawek – czołgów, samolotów. Technika i nowoczesność, która miała być powodem do dumy, stała się środkiem unicestwienia.